Jak wygląda leczenie problemów emocjonalnych w Polsce? Napisz o swoim leczeniu farmakologicznym lub terapii
Spis treści
- 1 Wystarczy, że pójdziecie do psychologa, a wszystkie problemy się rozwiążą w mig!
- 2 Coraz więcej samobójców wśród dzieci. Marna opieka psychologiczna małoletnich w Polsce
- 3 Wspierające się pary unikają depresji i rozwiązują problemy
- 4 Dlaczego mężczyźni nie sięgają po pomoc w problemach emocjonalnych?
- 5 Wpisy powiązane:
Jak NAPRAWDĘ wygląda leczenie problemów emocjonalnych/psychicznych w Polsce? Przede wszystkim takie problemy są marginalizowane, a same osoby chore psychicznie stygmatyzowane (czasem nawet napiętnowane i ośmieszane). Tak się dzieje nawet jeśli to jest „tylko” depresja, czy fobia społeczna – oba problemy spowodowane bardzo często przez innych, toksycznych ludzi, a nie z winy osób, które zachorowały (one po prostu przestały sobie w jakiś sposób radzić nie wytrzymując presji, czy skali przemocy, często tej psychicznej, ale nie tylko, którą zostali dotknięci). Osoby z problemami emocjonalnymi nadal, choć będę podkreślał, że głównie mężczyźni od których oczekuje się siły, zaradności, zapewnienia bezpieczeństwa, spokoju, stabilności, czy sukcesu, są gorzej traktowani, co nie pomaga nawet w tym, by dotarła do nich informacja, że problem jest do zmiany przy pomocy innych, że inni są w stanie coś zrobić dla takiego człowieka, nierzadko pozbawionego nadziei.
Mężczyzn obwinia się gdy mają problemy, mówi się, że sami mężczyźni nie proszą o pomoc, ale społeczeństwo nie zastanawia się czemu tak jest. Ma bardzo prostą odpowiedź – bo mężczyźni mają złą naturę, bo są ograniczeni, bo wygodniej jest im zachowywać się w sposób X, bo niepotrzebny, toksyczny testosteron każe im być agresywnymi, zamiast przyznać się do słabości, każe im nie wierzyć w pomoc (bo może nie widzieli, by innym to pomogło?), albo mieć tyle na głowie, że tam nie ma miejsca na dbanie o siebie, które jest uznawane za przewrażliwienie. Społeczeństwo ściąga z siebie odpowiedzialność za takie postawy mężczyzn, za to, że mężczyźni tej pomocy nie szukają, ale też za to, że samo być może stworzyło potworka z którym chce bohatersko zawalczyć. Ale nie widzi prawdziwego źródła problemu.
Otoczenie też w samym leczeniu i wychodzeniu z problemów nie pomaga (już pomijając mężczyzn, ogólnie), bo jest nierzadko sarkastyczne, odrzucające, czy poniewierające. Zresztą ono, tak jak w przypadku toksycznych, skrycie (bez jawnej patologii typu bicie, alkoholizm, a np. z trudną do zweryfikowania przemocą psychiczną) lub jawnie dysfunkcyjnych rodzin, prawdopodobnie było pierwszą przyczyną wpadnięcia w taki, głębszy problem emocjonalny. Trudno przecież od toksycznych/dysfunkcyjnych ludzi oczekiwać leczniczych, pozytywnych, empatycznych postaw.
„Człowieku! Inni mają gorzej i ja też mam źle, a jakoś nie narzekam, więc przymknij się, twoje problemy to nic takiego, nie wydziwiaj!”
Nie jestem nawet przekonany, czy czasem gorsze zaburzenia bo coś na wskroś funkcjonalnej psychopatii czy narcyzmu nie mają większego poparcia społecznego (a może toksyczni popierają toksycznych? swój do swego?). Te zaburzenia powodują, że człowiek jest bardziej drapieżnikiem, niż ofiarą, silny, niżeli słaby, to też prymitywni ludzie dają mu pozytywną walidację, nawet pomimo tego, że niszczy innych. Idąc dalej w Polsce więcej ochrony dostanie manipulująca i wykorzystująca system „zaradna” w ten sposób, ale patologiczna rodzina, niż człowiek wartościowy, z potencjałem, ale z problemami, bezradny i słaby. Mentalność sprzed wieku daje o sobie nadal znać.
I nie chodzi mi w tym temacie, by zniechęcać do leczenia, ale by pokazać jak może taka „pomoc” wyglądać. I oby takiej nie spotkać…
Wiem, że będzie o to ciężko, ale zachęcam byś napisał(a) o swojej historii leczenia farmakologicznego, czy terapeutycznego. Ile to trwało, jaka była przyczyna, jakie leki używane, jaka diagnoza, terapia w jakim nurcie, co pomogło najbardziej i czy sądzisz, że dał(a)byś radę bez tego. A może np. masz problemy od wielu lat i żadne leczenie nie jest skuteczne? Trzeba spróbować ustalić jak jest naprawdę, jakie są efekty, a nie słuchać tego co podają sami lekarze, czy terapeuci. Im nie jest na rękę podawać negatywnych danych.
Dlatego ostatecznie powstało pytanie – czy w problemach emocjonalnych pomagają specjaliści i jak bardzo pomagają? Pewnych rzeczy o których dziś opowiem nie dowiecie się od samych lekarzy, czy terapeutów, ponieważ będą chcieli utrzymać pacjenta przy sobie ($$$), ewentualnie w pokrętny sposób zmotywować go do poproszenia o pomoc. Tyle, że doraźna pomoc psychologiczna w Polsce nie istnieje, a długotrwała… zaraz opiszę jak to dokładnie jest. W Polsce budżet ustalony na problemy psychiczne to 1/100 z tego co się inwestuje w inne problemy zdrowotne. Nadal zapomina się, że multum problemów typowo fizycznych u pacjentów ma przyczynę w nierzadko długotrwałym i złym stanie psychicznym, a w innych wypadkach spowalnia etap wyzdrowienia. Nie raz, nie dwa, słyszy się, że pacjent chory na raka nie wyzdrowiał ponieważ zabrakło mu wiary, ponieważ był zrezygnowany, ponieważ nie podjął walki, jaką silny organizm podejmuje (lub ten z innym nastawieniem psychicznym). A może brakło prawidłowej opieki emocjonalnej, odpowiedniego podejścia, wzmocnienia tego człowieka w tym aspekcie, a nie tylko wykonywania coraz to nowych badań i podawania suchych danych na papierze?
Wystarczy, że pójdziecie do psychologa, a wszystkie problemy się rozwiążą w mig!
Eksperci zazwyczaj mówią tak – Ludzie! Przecież pomoc dla was jest! Idźcie do psychologa/psychiatry!
(problem tyczy oczywiście obu płci, choć mężczyzn w trochę innej formie.)
Ale spójrzmy jak, w etapach wygląda opieka nad człowiekiem z problemami emocjonalnymi…
1. Rejestracja w przychodni. Wizyta średnio za miesiąc, w porywach do 3,5 miesiąca! (w tym czasie można popaść tylko w gorszy stan i głębszą bezradność)
2. Inna opcja. Terapia. Wizyty 15 minutowe, w których żaden terapeuta nie pozna człowieka na tyle, by mógł mu pomóc (nawet gdyby był dobrym fachowcem „z powołania” – których i tak jest tylko kilka procent).
Stąd też można napisać do mnie.
3. Miesiące mijają, nie ma poprawy – bo ten system leczenia nie działa.
4. Człowiek, którego dotknęły problemy, lub choroba emocji ma ograniczone możliwości działania. Nie jest tak, że jak człowiek zdrowy wstaje energicznie w dzień, ma wiarę, nadzieję, idzie do przodu i znajduje szybko rozwiązanie na problem. Jeśli on niewiele robi często słyszy „leń”, „nie chce mu się”, „udaje”, „debil” i „co to za mężczyzna” – jeśli jego to tyczy.
To nie pomaga ani trochę, bo społeczeństwo potrafi głównie stawiać oczekiwania.
Bardzo ciężko się leczyć będąc chorym i pozostawionym bez wsparcia. Co najgorsze – często rozpadają się związki w takim stanie, a ludzie potrafią być bezduszni i nagle „miłość wyparowuje”.
5. To może szpital psychiatryczny? Jest dobry tylko dla niepracujących, bo bez pracy, 3 miesiące w plecy – wiadomo co się wydarzy w tym czasie, tym bardziej gdy nadal od mężczyzn wymaga się „utrzymania rodziny” i „zaradności”. Przyjęcia są też dokonywane wtedy, gdy człowiek zagraża sobie lub innym. Nie są to częste przypadki.
6. Oddział zamknięty szpitala psychiatrycznego to oddział w którym człowiek jest faszerowany tabletkami, nudzi się, frustruje, lub śpi całymi dniami i może mieć obok pacjentów zagrażających jego życiu i zdrowiu…
W szpitalu rzucił się na niego i wydłubał mu oko. Winnych nie ma.
A przecież jeśli pacjent trafił na oddział np. z powodu lekkiej depresji nie powinien przebywać w sali z człowiekiem o zupełnie innej chorobie. Tym bardziej takiej, która zagraża innym i o nieprzewidywalnych zachowaniach (np. schizofrenia paranoidalna nie tylko z objawami lękowymi, a agresywnymi).
7. W szpitalach psychiatrycznych brakuje konkretnych, systematycznych terapii, a także porządnej, niedepresyjnej i nieizolacyjnej atmosfery, by móc wyjść z problemów. Niejeden pacjent takiego szpitala mówi, że ponura atmosfera w szpitalu przytłacza, a pomoc jest naprawdę żadna. Zwykła izolacja od świata, więzienie, czasem malowanie, by się czymś zająć…
8. Czasem w takim szpitalu pracuje psychiatra, który nie ma bez wiedzy ani wyczucia (to drugie nawet gorsze). To jest ktoś kto jedynie wykuł na pamięć pewne formułki, a o innych zapomniał i mianuje się „specjalistą”. Taki psychiatra może powiedzieć: nie widzę po panu depresji! Co z tego, że ten mężczyzna pół życia spędził na uczeniu się maskowania tej choroby, jak dobry aktor, by nie zostać wykluczonym, ale nawet by nie wyglądać jak ofiara losu. Co z tego, że ten mężczyzna uczył się, że należy mieć kamienną minę, a nie wyrażać smutek, bo zostanie zaatakowanym, lub wyśmianym. Co z tego, że uczył się obracać w żart swoje stany, kompleksy, wady. On więc u psychiatry, mimo, że ma myśli samobójcze zachowuje się rozsądnie, stanowczo, a czasem nawet potrafi zażartować. Co z tego, kiedy w środku tego człowieka jest tylko ból i śmierć za życia, a widać coś innego i na tej podstawie niekompetentny lekarz nie widzi ciężkiej choroby?
9. Brakuje też empatycznego personelu. Bo uznaje się jeszcze, że ten „psychiczny” to zawsze ten głupi, czy słaby nadwrażliwiec, więc można odnosić się do niego z lekceważeniem i pogardą, bo „my tu harujemy, a on się nad sobą rozckliwia”. Nie tylko ten problem tyczy personelu szpitali psychiatrycznych, ale często też innych szpitali. Pacjent na NFZ to często dla lekarza, czy pielęgniarek szkodnik, wymyśla, udaje, symuluje… jest po prostu problemem.
Wspominałem już, że zbyt mało ludzi pracuje „z powołania”, a tym bardziej w służbie zdrowia?
10. Telefony zaufania, czy pierwszej pomocy psychologicznej to kpina w biały dzień, ponieważ… tą pracą też zajmują się zupełnie „normalni” ludzie. Co to oznacza? Że nierzadko jest to praca, której nie lubią, a dostali ją bo lepszej nie było. Jeśli nie lubią tej pracy to się nie przykładają. Z niewolnika nie ma pracownika! Są zmęczeni, a do tego nie widzą pacjenta, co wzmacnia trudność pomocy. Te telefony są też bardzo często zajęte, nie idzie się dodzwonić. Nie ma tylu osób, które mogłyby pomóc. Zresztą pomoc która opiera się jedynie na wysłuchaniu najczęściej trafia do dzieci. Mężczyźni latami uczeni tłumić uczucia, zamieniać smutek w działanie, agresję, lub obracać w żart nie odnajdują się w takiej pomocy.
11. Leki? W większości przypadków nie słychać, by działały, a w szczególnie gdy ktoś ma problem długotrwały (lub jest to depresja endogenna od urodzenia). W krótkotrwałych problemach często jest to efekt placebo. Dam przykład, że ktoś został zdradzony. Leczy się antydepresantami. Innych problemów nie ma. On wychodzi ze złego samopoczucia po kilku miesiącach i uważa, że to leki mu pomogły. Problem w tym, że bez tego leczenia taki człowiek też w te kilka miesięcy może wyjść ze stanu złości, czy obwiniania się, albo zaniżonej samooceny w wyniku takiej zdrady i też, by wszystko wróciło do normy. Ale jeśli człowiek ma długotrwałe problemy to znam tysiące takich historii. Ani leki, ani terapie nie pomagają. Czasem uświadomienie sobie tego wszystkiego, każdego mechanizmu potrafi zdołować jeszcze bardziej.
Tabletki np. antydepresyjne działają rzadko, słabo, lub nie na każdego pacjenta. Pacjent jest królikiem doświadczalnym. Co 3 miesiące dostaje inny lek w nadziei, że w końcu zadziała i do tego, że nie będzie objawów ubocznych. Te objawy często też nie pozwalają funkcjonować, pracować, wychodzić do ludzi.
12. Skutki uboczne leków psychiatrycznych, tak. Można napisać książkę jak jest ich dużo, w tym dyskinezy, uszkodzenie nerek, priapizm, obrzęki, wykręcanie oczu, podwyższone enzymy wątrobowe. To jest trucie się, by się „wyleczyć”. A raczej, by mieć złudzenie, że się wyleczy, bo to nigdy nie są leki, które mają potwierdzone 100% działanie. To jest albo albo. Albo się uda, albo nie uda. Dosyć losowa sprawa. I czy warto zdołowanemu pacjentowi mówić taką, niewygodną prawdę? Ano właśnie…
13. Jest wyjście leczenia się prywatnie, by było szybciej. Po pierwsze drogo (kilkanaście minut rozmowy z terapeutą-psychologiem potrafi kosztować 150zł, a psychiatrzy prywatnie też tani nie są, nawet do 250zł).
14. Po drugie jedna wizyta jeśli kosztuje 150zł, druga wizyta 150zł to systematycznie człowiek potrafi kilkaset złotych wydać na terapię, która bez ciągłości (np. wizyty co 2 tygodnie, lub więcej) nie dają szansy na realną poprawę.
Po prostu nie jest to możliwe w trudnych i skomplikowanych przypadkach (a umówmy się, jeśli ktoś ma trudny problem musi korzystać z wielu takich rozmów i terapii). Zanim terapeuta dogłębnie pozna problemy pacjenta ten będzie nawet w gorszym stanie, bo choroba będzie postępować.
Pytanie też, czy człowiek z problemami emocjonalnymi jest tak dobrze sytuowany finansowo, by tyle pieniędzy wydawać? Czy ma wysoki status społeczny? Czy może odkładając zarabiając w okolicach minimalnej krajowej mieszkając samemu?
Prawda jest taka, że większość „przegrywów” i innych ludzi, którzy są naprawdę w dołku, w jakiś sposób bezradni, są to często bezrobotni, bez perspektyw, bez umiejętności, bez stabilności, tkwią w toksycznej rodzinie, która niszczy ich postępy lecznicze, czy też od której są uzależnieni. Ostatecznie lądują w wynajmowanym pokoju z kilkoma nieznajomymi osobami, albo w kawalerce za którą płacą tyle z dojazdami do pracy, że na żadne terapie im nie starcza. Do nich żadna terapia nie dotrze, bo doskonale wiedzą, że dzień za dniem jak nie w pracy są źle traktowani, to muszą użerać się z lokatorami, a poczucie bezpieczeństwa wynosi zero. Żyją w ciągłym napięciu bez wolnego oddechu. I nie ma za bardzo możliwości pracy zmienić, bo to mają ludzie zaradni, z myślą, z wykształceniem, z fachem, a ci mogą liczyć jedynie na drwiny, a nie realne podanie ręki.
15. Wiele problemów emocjonalnych mają też ludzie, którzy zarabiają słabo, lub są, czy stali się przez chorobę bezrobotnymi. W takiej sytuacji mogą liczyć tylko na NFZ, a po wyjściu ze szpitala i tak nie będą mieli pieniędzy na leki. Czy to budzi jakiekolwiek zdziwienie, że ci ludzie mogą popełnić samobójstwo z bezradności? Tak, taki człowiek musi żebrać i spać na dworze, zanim uda mu się przetransportować kilka miast stąd do domu – jeśli go w ogóle ma i ktoś go chce przyjąć.
16. Renta? Zapomnijcie. Ludzie bez rąk czy nóg potrafią nie dostawać ich, bo według orzeczników są zdolni do pracy. Nie każdej, ale jakiejś. Co z tego, że szansa dostania takiej pracy wynosi kilka %? Stopień niepełnosprawności, by pomóc choć finansować leczenie i leki? Zapomnijcie, może nie licząc tego najniższego, który w niczym realnie nie pomaga.
17. Mieszkania socjalne, jeśli nawet taka osoba dostanie są w naprawdę tragicznym stanie, a obok, oczywiście balują menele, którzy odbierają radość z życia. Piją, palą, gwałcą, biją, naruszają ciszę nocną, za dnia też są krzyki, lub muzyka i łomot. W takim środowisku nie rozwiniesz się, nie pójdziesz do przodu, nauka jest utrudniona, samo życie też wiecznie w stresie, czasem w lęku, że ktoś pobije, zbije szybę, coś odwali. Pomoc w Polsce dla takich meliniarzy jest, jest wręcz dla nich ochronka (500+ też niestety im pomaga, a nie tylko tym normalnym rodzinom). A dla normalnego, spokojnego człowieka, którego dotknął problem emocjonalny – nie. I oni mają wybór, spaść do poziomu takich meneli, zapijać rzeczywistość, albo sznur. Dziś nawet nie można anonimowo zgłosić naruszania ciszy nocnej, a policja w takich sytuacjach może jedynie poprosić takiego rozrabiakę, by przestał. W innym wypadku trzeba samemu, pod swoimi danymi wytaczać proces. Co z tego, że później całe menelskie blokowisko jest przeciw temu człowiekowi? Ochronę ma patologia, wspominałem.
18. I tu dochodzi kolejny problem, bo ciężko w Polsce o dobry system szkolnictwa, nie tylko w systemie edukacji (krzywdzący innych uczniowie też dostają ochronkę, zamiast być wyrzuconymi ze szkół, lub mocno ukaranymi; wmawia się winę ofierze, mówi się jej, by siedziała cicho, ignorowała i nie prowokowała agresora) ale też nie ma pomocy w sytuacji, gdy dana osoba chce się do czegoś przyuczyć, by mieć fach w reku. Urzędy Pracy to patologia, która istnieje tylko po to, by urzędnicy mieli pracę. Staże rzadko przez nich oferowane są niekontrolowanym wyzyskiem po stronie pracodawców – zarabiasz marny pieniądz, ale masz brać na siebie wszelkie zadania i odpowiedzialność, jak człowiek na najwyższym stanowisku. Kursy z UP z kolei uczą fachu niepotrzebnego na rynku pracy typu „kwiaciarz”, czy sprzedawca (sklepy potrafią same przyuczyć w kilka godzin, obejdzie się). Fuszerka. Szkoły policealne to też strata czasu, bo uczą choćby opieki nad starszymi… by wyjechać za granicę. Problem w tym, że wielu ludzi bez absolutnie przygotowania może też do takiej opieki się zgłosić, więc taka szkoła to pic na wodę. Nie mają w ofercie do nauki naprawdę potrzebnych zawodów w których da się łatwo znaleźć pracę.
Tak więc ktoś kto jest bezrobotnym, bezdomnym (3/4 bezdomnych to mężczyźni), w słabej sytuacji ekonomicznej – nie ma wielu wyjść i czuje się bezradnym, a leczenie tabletkami nie przynosi wielkich korzyści (i ci mężczyźni wybierają niestety często alkoholizm czy narkomanię, aż dojdą do kresu, czyli śmierci). Nie mają też tak jak kobiety często opiekuna w postaci takiego mężczyzny, czy nawet kogoś kto zapewni im dom, tak jak mężczyźni tym kobietom. Bo tak to często bywa, że kobiety może szybciej wyprowadzają się od rodziców, ale najczęściej do swoich mężczyzn, lub razem z mężczyzną.
A tych problemów jest wiele więcej, są jeszcze bardziej złożone…
Tematy ludzi w potrzebie, czy zaburzeń psychicznych są spłycane, a państwo przeznacza niewielki procent z budżetu służby zdrowia na finansowanie chorób psychicznych i programów na temat emocji.
Póki co leczymy objawy i to dość miernie, a nie szukamy przyczyny.
Bo przyczyna często leży w samych sterujących państwami, niewydolnym systemie i samymi ludźmi obok. Ci, jako agresorzy są szczęśliwi, wyładują się na innych, którzy mają problemy emocjonalne przez nich.
A ofiary niekoniecznie, one trafiają na leczenie, lub nawet nie, a sprawcy tkwią na wolności. Tym bardziej ci, którzy stosują przemoc psychiczną, tak bardzo lekceważoną w społeczeństwie, niszczącą człowieka bez widocznych blizn.
I ofiary tak samo mogą uczyć się od sprawców takich zachowań, więc historie zataczają koło. Ofiary stają się sprawcami wpadając w Trójkąt Karpmana.
Leczyć i maskować objawy czy skutki można w nieskończoność, a problem nie będzie rozwiązany.
A jeśli psychologowie, eksperci od przemocy, czy też terapeuci nie umieją i nie chcą pomóc mężczyznom (bo się tym nie interesują, obrażają, albo ignorują), to kto to ma zrobić?
Męskie problemy emocjonalne? Tchórze, agresorzy, pierdoły. Radio Olsztyn i eksperci
Coraz więcej samobójców wśród dzieci. Marna opieka psychologiczna małoletnich w Polsce
Jak podaje Anna Rulkiewicz na portalu LinkedIn:
- W Polsce 9 proc. dzieci i młodzieży poniżej 18 roku życia, czyli ok. 630 tys., wymaga pomocy systemu lecznictwa psychiatrycznego i psychologicznego
- Pomoc zapewnić ma 400 lekarzy z których 1/3 jest powyżej 55 roku życia
- W województwie lubuskim jeden psychiatra dzieci i młodzieży przypada na ponad 60 tys. małoletnich
- W województwie podlaskim nie ma żadnego szpitalnego oddziału psychiatrycznego dla dzieci i młodzieży
- w połowie szkół nie ma pedagoga ani psychologa, a tam, gdzie oni są prowadzenie profilaktyki zaburzeń psychicznych w szkole utrudnia duża liczba uczniów przypadająca na jednego specjalistę
- Jak wynika z danych Komendy Głównej Policji wśród nastolatków samobójstwa są drugą, co do częstości, przyczyną zgonów. Polska jest w czołówce Europy pod względem liczby samobójstw. Liczba zamachów samobójczych wśród małoletnich w wieku 7 – 18 lat rośnie z roku na rok: 730 w 2017 r. , 772 w 2018 r., a w I półroczu 2019 r. aż 485.
Badania Towarzystwa Edukacji Antydyskryminacyjnej podają, że w najgorszej sytuacji są uczennice i uczniowie homoseksualni oraz osoby ubogie, ale pozwolę się nie zgodzić z tym, ponieważ akurat bardziej wrażliwi heteroseksualni uczniowie (chłopcy) zwykle albo byli uczeni, że mają się nie żalić, nie narzekać, po prostu nie być słabymi (jak za rzuceniem zaklęcia), to też nie widnieją w takich statystykach. Często izolują się w ciszy, zakładają maski, wybierają uzależnienia, ucieczki z lekcji, zachowania negatywne przez które starają się w mało bezpośredni sobie zwrócić na siebie uwagę (wiele uwag w zeszytach), lub uwolnić od bycia ofiarą, ale też by wzmocnić niską samoocenę. Wybierają czasem nawet bójki, choć rzadko przez nich sprowokowane. Odreagowują w zupełnie inny sposób, niż inne grupy przez co nie daje się im dostatecznej, skutecznej pomocy. Nie ma takiego zrozumienia dla chłopca, a potem mężczyzny heteroseksualnego. Raczej uważa się go po prostu za złego ucznia, złego człowieka, który sam sobie jest winien. Czasem nawet gdy jest ofiarą i tak się widzi w nim sprawcę. Bowiem mógł być on gnębiony wiele miesięcy, raz zareaguje i na niego jest cała nagonka.
Wspierające się pary unikają depresji i rozwiązują problemy
Czasem brakuje tak prostych rozwiązań, tak prostych zachowań, ludzkiego podejścia, zwykłego szeroko określanego „dobra”.
Dlaczego mężczyźni nie sięgają po pomoc w problemach emocjonalnych?
Należy się skupić na przyczynach czemu mężczyźni nie są w stanie ufać psychologom, czy nie chcą się do nich udać po pomoc.
Czy na pewno to zawsze męska wina, czy programowania mężczyzn w taki sposób, by:
- nie rozmawiali o problemach
- nie narzekali
- nie przyznawali się do słabości
- nie obniżali sobie statusu społecznego
- nie przyznawali się do braku wiedzy (by nie wyjść na głupich, co dalej obniża status)
- próbowali samemu poradzić sobie z problemem (bo mężczyzna zawsze był wychowywany w poczuciu tego, że ma sobie poradzić bez pomocy innych, ma być niezależny i samowystarczalny)
I czemu mężczyzna ma zaufać specjaliście, gdy widzi on, że:
- społeczeństwo rozczula się bardziej nad kobietami
- społeczeństwo przyjmuje kobiecy punkt widzenia, więc uważa, że to mężczyźnie nie pomoże i nie zostanie zrozumiany, a często obwiniony, lub specjalista będzie szukał przyczyn problemów gdzie indziej niż są
- na kierunkach psychologii coraz bardziej uczy się feministycznej retoryki gdzie mężczyzna jest sprawcą, kobieta ofiarą, jest toksyczna męskość, kobiecej nie ma i nie ma od tego za wielu odstępstw
- widzi, że otwieranie się w słabościach często prowadzi do tego, że mężczyzna staje się nieatrakcyjny, co dodatkowo może przeszkodzić mu w znalezieniu sobie partnerki, a może nawet znajomych tej samej płci. Ewentualnie partnerka może zostawić tego mężczyznę, bo on już takie sytuacje widywał wielokrotnie; ergo straty przeważają zyski
- wielokrotnie próbował już rozmawiać i nie pomogło
Mężczyzna potrzebuje bardziej „realistycznych”, a raczej praktycznych form pomocy w problemach w stylu nauczenia się fachu, który zapewni mu pracę za którą sam się utrzyma i naprawdę będzie samowystarczalnym, zapewnienie sobie mieszkania, realna pomoc w tworzeniu umiejętności prowadzących do budowania relacji, do radzenia sobie z napięciem emocjonalnym, niżeli samego rozmawiania, czy wręcz wygadywania się co nie raz jest słyszane, że jest potrzebne kobietom. Może mężczyzna potrzebuje nauki obrony słownej, czy fizycznej przed innymi agresorami, wzmocnienia samooceny. Tych problemów nie będę wypisywał bo jest ich dużo, są różne. Inne tyczą mężczyzn samotnych, inne w związkach bez dzieci, a inne w związkach par, które mają dzieci.
Ale przede wszystkim nie ma zachęt dla mężczyzn do leczenia, bo i mężczyzna widzi w tym więcej szkód, niż pożytku. Trzeba to zmienić. Sytuacja kobiet wydaje się inna, ale jakby są bardziej rozumiane. Przynajmniej z tej perspektywy. Nie znaczy oczywiście, że nie należy im pomagać, albo, że im wszystko przychodzi łatwo, ale, że mężczyźni są naprawdę zaniedbani przez społeczeństwo i to trwa wieki. Do dziś tona osób ma klapy na oczach, by naprawdę zrozumieć co trapi mężczyzn, szczególnie tych wrażliwszych, ale nie tylko.
Podzielcie się w miarę możliwości swoimi doświadczeniami z lecznictwem psychiatrycznym i pomocą psychologiczną. To zawsze mały krok ku naprawieniu świata, bo inni zyskają świadomość z czym się wszyscy borykamy, ale i możemy borykać w przyszłości. Bo ludzie to system naczyń połączonych. Problem może dopaść kogoś ojca, dziadka, wujka, matkę, babcię, siostrę, partnera czy partnerkę. Nie ma ludzi zawsze i wiecznie odpornych, ale są ludzie, którzy w lepszej sytuacji powinni pomóc innym, w tej gorszej.