Typowa kobieta jest materialistyczną egoistką wobec mężczyzn?
Do kobiet przyległ stereotyp, że są materialistkami. Wiele kobiet się o to obraża. Czy mają słuszność? Niektóre kobiety mówią (zresztą mężczyźni też) że to smutne, jeśli mężczyzna spotyka kobiety o podejściu egoistycznym i materialistycznym, albo, że to problem stricte z nim, a nie z tymi kobietami. Tyle, że może to norma, a inne kobiety są wyjątkami od reguły? Tekst nie ma nikogo atakować, ma jedynie sprawdzić słuszność, lub niesłuszność stereotypu. Każdy sobie sam odpowie jaka jest prawda, jakie są realia, a być może ma dowody na to, by zaprezentowaną tutaj hipotezę obalić.
Na dole tekstu jest ankieta, która pyta których kobiet jest więcej, tych typowych, czy nie.
Model kobiety typowej
Załóżmy, że typowa kobieta wymaga od mężczyzny:
- żeby zarabiał więcej od niej/był zaradniejszy (jak nie, to marudzi o tym, że nie jest się prawdziwym mężczyzną)
- żeby on, jeśli zarabia więcej nie był skąpcem, niedojrzałym chłopcem i nie wydzielał 50/50 opłat, składek na wspólne życie, ale żeby dokładał zdecydowanie więcej (kobieta na tym ewidentnie korzysta)
- miał zasoby typu mieszkanie, samochód, ona mieć nie musi
- żeby to on pisał pierwszy/podszedł do niej
- żeby to on przyjeżdżał do niej (także na pierwszą randkę, gdyby poznali się np. przez internet) – zamiast spotkania np. w połowie drogi
- żeby to on płacił za nią, organizował randki
- żeby to on podejmował ryzyko, „bo jest mężczyzną i powinien”
- żeby to on ją wspierał, dawał jej ramię, pomógł jej w problemach, dawał emocjonalne wsparcie w słabościach, był wrażliwy i czuły na jej rozterki
- to ona wymaga by on się do niej przeprowadził, bo „ona chce być blisko rodziny” (jest mamincórką, córeczką tatusia, boi się żyć bez nich blisko), jednak sama wymaga by mężczyzna nie był maminsynkiem
- typowa kobieta przychodzi na gotowe, nie buduje mężczyzny, by on osiągnął więcej
- typowa kobieta podchodzi do związku z pozycji „daj mi, zapewnij mi”
Model kobiety nietypowej. Jedynej która może mówić o sobie, że jest „inna niż wszystkie”
Odwróćmy teraz teraz te typowe zachowania i spytajmy jaki procent kobiet postępuje nietypowo:
- kobieta nie ma problemu związać się z mężczyzną kilka razy zarabiającym gorzej od niej
- jeśli ona zarabia dużo więcej, to ona nie wydziela, nie jest skąpa, nie jest niedojrzałą dziewczynką/księżniczką i daje mężczyźnie te pieniądze, by mógł je wydawać
- kobieta ma samochód, mieszkanie i nie wymaga tego od mężczyzny
- kobieta sama pisze pierwsza, sama zagaduje na ulicy, by poderwać mężczyznę, sama planuje randki, by jemu było dobrze
- to kobieta przyjeżdża do mężczyzny, choćby pół Polski
- to ona płaci za niego
- nie ma problemu z przeprowadzką do innego miasta, nie jest zależna od rodziny
- to ona wspiera mężczyzn, wychodzi z inicjatywą pomocy gorzej sytuowanym mężczyznom, daje im ramię, pomaga w ich problemach (nie chodzi o to co robi po X latach związku, gdy mężczyzna wpadł w tarapaty, tylko z początku), daje mu emocjonalne wsparcie w słabościach, jest czuła i wrażliwa na jego rozterki, ale też nie twierdzi, że jest niemęski jeśli je posiada (jak wiadomo męskość w tym pojęciu to zapewnianie korzyści kobietom, a typowe kobiety wspieranie w słabościach traktują jako stratę)
- nietypowa kobieta nie widzi problemu, że tu i teraz jest źle, wszak prawdziwą przyjaźń poznaje się w biedzie, miłość w problemach – razem z mężczyzną buduje to co lepsze i cieszą się tym całe życie, że potrafili budować od podstaw, pokonać przeszkody, a to scementowało ich związek
- nietypowa kobieta podchodzi do związku z pozycji „dam mu, zapewnię mu, uszczęśliwię go”
Dodać do tego należy pytanie która z płci częściej jest chętna na utrzymywanie/sponsorowanie drugiej i jasnym będzie, że tylko nietypowe kobiety potrafią tzw. poświęcać się finansowo. U mężczyzn to był wiekami standard, póki nie nastąpił przesyt pracowników na rynku pracy przez zatrudnianie obu płci i tym samym obcięcie zarobków mężczyzn o połowę (szacunkowo).
Studium przypadku, czyli kilka statystyk i badań
A teraz konkrety.
Stefanowicz: 99% kobiet nie chce mężczyzn o niższym statusie społecznym, niż własny.
Kraków stał się największym, po Poznaniu, skupiskiem singielek: 1/3 krakowianek powyżej 20. roku życia to panny.
Polki natrafiają na problem słabego „nasycenia rynku matrymonialnego” mężczyznami, którzy spełnialiby rosnące wymagania kobiet.
London School of Economics podaje, że aż 64 proc. pań odpowiedziało, że szuka mężczyzny, który zarabia lepiej od nich i to w kraju gdzie kobiety są bogatsze. Co dopiero w Polsce? Pamiętajmy też, że nie wszystkie kobiety szczerze odpowiadają w ankietach, by nie wyjść na „puste” i materialistyczne, dlatego liczba 64% może być zaniżona.
Kobiety najczęściej rozwodzą się z mężczyznami, których przebiły w czasie związku pod względem zarobków i zaradności, np. kierowniczki firm z mężczyznami, którzy zostają, by opiekować się domem i dziećmi (dane GUS, ankiety i inne, światowe statystyki rozwodów). Do tego należy doliczyć kobiety, które rozwodzą się, gdy mężczyzna stracił pracę, zdrowie i zarabia mniej, niż wcześniej.
Coraz więcej kobiet, także w Polsce wnosi o rozwód z powodu tzw. „nieporozumień finansowych”. W ostatnich 10 latach ten wskaźnik wzrósł z 3% do 8% przypadków rozwodów (dane GUS).
Tylko 4% kobiet umówiłoby się na randkę z bezrobotnym, a 75% w ogóle nie umiałoby go tolerować.
Profesor Wojciszke, psycholog:
Podobnie będzie z mężczyznami – mają być „kobiecy” w kontakcie z rodzinami, a nie w środowisku zawodowym. Kobiety wcale nie chcą, aby mężczyźni przestali być męscy, a już absolutnie nie powinni mniej zarabiać. Z tego żadna z pań nie zrezygnuje. Mężczyźni mają stać się bardziej „kobiecy” w sensie relacji społecznych.
Baśniowe prawdy się potwierdzają?
– Kobiety są o wiele bardziej wymagające, do tego poziom ich wymagań pozostaje wysoki niezależnie od stopnia zaangażowania w związek.
A ci (mężczyźni) z cieńszym portfelem?
– Ich żony są za równouprawnieniem. Im kobiety więcej zarabiają, tym więcej mają do powiedzenia w swoich związkach. Gdy mężczyzna traci pracę, to często traci też autorytet we własnej rodzinie (zazwyczaj traci wszystko, a kobieta się z nim rozstaje i zabiera dzieci* – mój dop.).
W praktyce oznacza to, że kobiety z klasy średniej szukają mężczyzn nieco lepiej zarabiających i nieco lepiej wykształconych. To jest jedna z tych strasznych informacji, której kobiety nie lubią słuchać. Jeśli kobieta zarabia cztery miliony dolarów rocznie, to będzie szukała pana, który zarabia sześć. I wcale nie będzie szukała kogoś, kto ma poczucie humoru, jest sympatycznym misiem, czy doskonale nadaje się do opieki nad dziećmi, a jednocześnie nie pracuje. Będzie poszukiwała kogoś, kto jest lepiej uposażony niż ona sama i jest to tendencja nieprzezwyciężalna, co oznacza, że w ogóle nie widzimy w socjologii wyjątków od tego trendu.
To jest coś, co spędza sen z powiek nie tylko socjologom, ale i politykom społecznym, bo dlaczego tak słabo się rozmnażamy?
Kobiety są dziś coraz lepiej wykształcone i doskonale radzą sobie na rynku pracy, a to oznacza, że same mogą utrzymać swoje gospodarstwo domowe. Wydaje się też, że w takiej sytuacji mogą mieć partnerów, którzy wcale nie są majętni… Kobiety jednak nie zwracają uwagi na takich mężczyzn. Do tych starych cech dokładają nowe. Poczucie humoru jest dokładane do pieniędzy, przez co jeszcze bardziej zawęża się pula partnerów do szukania na rynku matrymonialnym.
Ludziom się wydaje, że najczęstszą przyczyną rozwodów jest zdrada, a to kompletna nieprawda. W większości chodzi po prostu o pieniądze lub problemy z podziałem prac domowych.
Mezalians po polsku, czyli ona i truteń. Co piątą rodzinę utrzymuje kobieta
Jednak nikt nie mówi, że trutniem jest i była kobieta, kiedy to mężczyźni utrzymują rodziny. W tym artykule kobieta utrzymująca rodzinę to kobieta lepiej zarabiająca od mężczyzny. Jasnym jest, że według tej logiki kobiety gorzej zarabiające od mężczyzn to też byłyby trutnie, ale jednak tak się nie pozwala mówić. Obrażać można tylko mężczyzn. Wymagać można tylko od mężczyzn.
Kobiety, które pod pozorem miłości, szukają gwarancji dobrobytu, tak naprawdę nie chcą męża, tylko partnera biznesowego – tłumaczy psycholog.
Ania mówi:
Bo najważniejsze okazują się pieniądze. – Powiem szczerze, ciężko byłoby mi zaakceptować, gdyby (mężczyzna) zarabiał mniej niż ja.
Michalina:
Kiedyś jeden (biedak) zaprosił mnie na kolację do siebie i zaserwował makaron z sosem z torebki. Parsknęłam – komentuje Michalina.
Więc co jest smutne? Kobiety, które tak postępują, czy mężczyźni, które takie spotykają? To jest odpowiedź na pytanie tych zaskoczonych: „skąd takie kobiety bierzecie”?
Ano stąd. Z życia. Jest ich dużo.
Do tego należy dodać, że coraz więcej kobiet odmawia seksu mężczyznom nie odczuwając do nich pożądania, ponieważ oni m.in nie górują nad nimi statusem społecznym. Kobiety mają nad nimi władzę, to oni są bardziej zakochani, cierpią silniej po rozstaniach/zdradach, a więc stają się ulegli. To oni inwestują w kobiety, „starają się”, a to kobietom się przydaje (materialnie, przedmiotowo), ale ich nie kręci. Kręcić to może je nieuchwytny Massimo z 365 dni, który traktuje kobietę jak ścierę, gwałci, jest tajemnicą, Grey z 50 twarzy jegomościa, czy inny kryminalista, który siedzi w więzieniu i ma dziesiątki tysięcy listów od fanek, a przeciętny mężczyzna może wylądować tak:
Ile widzieliście sytuacji na odwrót, gdy to kobieta się tak mocno stara, tyle od siebie wnosi? Jak wyglądają proporcje starań mężczyzn i kobiet? W politycznie poprawnym świecie płcie są takie same, jest równość, a takie sytuacje tyczą 50% kobiet i 50% mężczyzn.
Jednak prawda leży gdzieś indziej.
Miłość i romantyzm po stronie kobiet do mężczyzn (a nie ich zasobów, pieniędzy, umiejętności dostarczania) w takim pojęciu jest w małej ilości związkach. Za to jest kalkulacja korzyści i strat, transakcja.
Będę cię kochać aż mi się nie znudzisz, nie dostarczysz emocji i nie pojawi się ktoś lepszy/zasobniejszy/przystojniejszy na horyzoncie.
Psychologowie i socjologowie to potwierdzają:
(…) Amerykanki Susan Sprecher i Sandra Metts spytały kilkuset młodych ludzi, kiedy uświadomili sobie, że kochają swojego partnera. Co piąty mężczyzna zakochał się w trakcie trzech pierwszych spotkań. Po dwunastu – dwie trzecie panów było już pewnych, że kocha. Kobietom miłość nie przychodzi tak łatwo. Tylko 15 proc. zakochało się po trzech randkach, a po dwunastu – połowa pań nadal nie była pewna, czy kocha.
A kto się łatwiej odkochuje?
– Też nie mężczyźni. To kobiety częściej podejmują inicjatywę i zrywają związki.
Zawsze tłumaczę swoim studentom, co wywołuje nieodmienny śmiech po jednej stronie i lekkie zażenowanie po drugiej, że jeśli mówimy o jakiejkolwiek romantycznej płci, to są to mężczyźni. To oni się zakochują i nie racjonalizują (mój dop. wyjaśniający racjonalizację – wmawiają sobie, że coś co nie jest miłością, a np. pociągiem do zasobów/materializmem, nią jest).
Tak jest tylko wtedy, gdy kobiety są w danej kulturze uprzywilejowane. Efektem tego jest, jak wspomniano wyżej, rosnąca liczba ludzi rozwiedzionych, rozbitych rodzin, czy singli, a cechami które się naucza to skupianie na sobie i roszczeniowość, przez co ludzie zawodzą się ludźmi, a płcie wzajemnie na sobie.
Tego właśnie chcemy?
Z powodu klamliwych samic (czyli większości kobiet) robi mi się zwyczajnie niedobrze. Kłamliwe są, bo mowia, że na pieniądzach im nie zależy, ale bycie samica to wyklucza. Bo do wykarmienia dziecka potrzebne są pieniadze. One mają to w genach. A baby nie zmienisz. Po co mi taki pasożyt u boku. Sam daje sobie radę.
Najwidoczniej nadal jesteś niepogodzony z wiedzą. czyli etap złości. Nie ma co się denerwować na rzeczywistość. Zasoby były i będą ważne, tym bardziej jak kobieta jest w ciąży z tobą i wtedy ma ograniczone możliwości zarobkowe. Nazywanie jej wtedy pasożytem nie przystoi, bo jako ojciec sam ją do takiego stanu doprowadziłeś. No chyba, że źle zrozumiałem twój komentarz, to mnie popraw. Pewnie chodziło Ci o inne panny, które liczą na zabawianie i finansowanie, a nie o te w ciąży. To wtedy zgoda.
Wyższe wykształcenie nic teraz nie znaczy! Większość kobiet ma tzw. gównoprace, która w kryzysie będzie zbędna. Poza tym facet zawsze sobie poradzi, bo potrafi kombinować. Kobiety przeważnie nie interesują się niczym poza tym co „muszą” – sporo czasu spędzają na komunikatorach, telefonie itp.
To wcale nie jest takie głupie. Ostatnio sama sobie to uświadomiłam. Mieszkam w mieście mojego chłopaka. Jest ok, chociaż tego miasta nie lubię. Mieszkanie w mieście kobiety ma taki plus że w przypadku pojawienia się dziecka zawsze będzie ktoś do pomocy w postaci babci (zakładamy, że kobieta nie jęty z żadnej patologii). W moim przypadku siedzenie w domu z dzieckiem w mieście w którym teraz mieszkam spowodowałoby szybką depresję, bo nawet nie miałabym do kogo gęby otworzyć. Mieszkając w mieście rodziców mogłabym chodzić do nich codziennie – zawsze ktoś jest w domu.
Czyli i tak uzależnienie od kontaktów z rodzicami, to nie jest zbyt zdrowe, jeśli popada się w depresję bez nich (a co jak umrą?). Jak mężczyzna jest tak uzależniony od matki to jest obrażany właśnie od maminsynków.
Trzeba mieć albo inne kontakty, albo zajęcia, a nie uzależniać się od kogoś.
Zresztą te Twoje zostawanie w niespełniającym potrzeb związku w sumie też można potraktować jako uzależnienie. Albo pracujesz nad tym, albo pozwalasz na rozrost.
Czyli sugerujesz rozwalenie rodziny 🙂 myślałam, że ten blog raczej promuje rodzinę.
Czyli sugerujesz rozwalenie rodziny
Że co? Pisząc o tym, że nie można być uzależnioną od rodziny to jest to z automatu jej rozwalanie? 😀
Eh te Twoje skrajności. Żadne uzależnienie nie jest dobre, tym bardziej jak przypłaca się mniejszą ilość kontaktów depresją. To jest kwintesencja niedojrzałej osobowości, może nawet zależnej, a nie że ja promuję rozwalanie rodziny.
Zresztą gdybym tak promował to bym nie mówił Ci byś się za siebie zabrała i wzięła kogoś kto będzie chciał mieć z Tobą rodzinę, a nie przyczepiać się do kogoś zupełnie innego i sobie to racjonalizować. Bym tylko powtarzał tak tak, nie miej dzieci, fajnie jest jak jest. No ale najwyraźniej nie jesteś gotowa, ani na zmiany, ani na poważne decyzje, ani na dzieci pewnie też nie.
To przeczytaj jeszcze raz co ja napisałam. Nie pisałam o uzależnieniu od rodziców, bo dzwonię do nich raz w tygodniu a przyjeżdżam raz na kilka miesięcy. Mówię o sytuacji w której kobieta jest zamknięta w domu z dzieckiem. Znajomi niewiele w tym przypadku pomogą. Kiedy mieszka się w mieście rodziców, to można do nich z dzieckiem chodzić. Wtedy samotność mniej doskwiera.
Szczerze mnie to zaintrygowało. Dlaczego teraz nie czujesz samotności bez rodziców, a po urodzeniu dziecka zaczniesz czuć? Dlaczego znajomi, z którymi – jak zakładam – spotykasz się obecnie m.in. po to, aby nie być samotną, nie będą mogli już spełniać tej roli, gdy pojawi się dziecko.
Teraz na przykład chodzę do pracy, mam też inne zajęcia i bezpośrednio w związku z tymi innymi zajęciami mam znajomych.
Gdy ma się dziecko i rok macierzyńskiego nie pracuje się, nie wyjdziesz też z dzieckiem do pubu ze znajomymi, znajomi pracują a też niekoniecznie muszą mieć chęć spotykania się z moim dzieckiem np 🙂
Kobieta siedzi cały dzień w domu, ewentualnie wyjdzie z dzieckiem na spacer i czeka na faceta aż wróci z pracy.
No tragedia posejdona normalnie, przez rok ze względu na dziecko trzeba ograniczyć kontakty socjalne, jak żyć? Mam dwie pary bliskich znajomych, z którymi spotykamy się regularnie pomimo tego, że mają dzieciaki. Pierwsze półtora roku zapraszali do siebie (tak, zapraszali, właśnie po to by nie zerwać kontaktu ze znajomymi, tak sobie poradzili, sami wyjść nie mogli to użyczali swojej gościnności) a gdy dzieciaki stały się bardziej interaktywne i nauczyły się chodzić to wychodziliśmy do barów/restauracji.
Ręce opadają jak nasze pokolenie jest totalnie niewdzięczne za czasy w jakich przyszło nam żyć. Jednorazowe pieluchy, gotowe posiłki w słoiczkach, kąciki zabawowe w lokalach gastronomicznych, wózki marketowe w kształtach samochodów, samolotów chuj wie czego jeszcze po to, żeby matka mogła wyjść na zakupy z dzieckiem, zabawek tysiąc rodzajów od gryzaczków przez grzechotki po misie i klocki, w końcu elektronika, laptopy, telewizory, tablety, telefony, wszystko na czym dzieciakowi można puścić bajkę, bajki na serwisach w stylu Netflix, bajki na YouTube, kanały telewizyjne tylko z bajkami przez cały dzień no i zmywarki, automatyczne pralki i cały sprzęt AGD oszczędzający czas a jeszcze nasze matki rodziły i wychowywały dzieci bez większości tych wszystkich udogodnień, które mamy dzisiaj.
A kobieta współczesna dalej marudzi bo się czuje tak niesamowicie uciemiężona bo to raptem rok czy dwa lata, które autentycznie mogą ją uziemić w domu. Jak tu nie stracić wiary w rodzaj kobiecy gdy co chwilę widzi się brak gotowości do poświęceń ze strony kobiet, chciałoby się krzyknąć „baby, ogarnijcie się, przestańcie być takie próżne” ale to i tak cała para idzie w gwizdek.
W ogólności się z tym zgadzam, natomiast żeby cała sprawa była czysta, kobieta powinna całe życie mieszkać w pobliżu swoich rodziców i w tej okolicy poznawać mężczyzn. Sprawa nie jest już taka czysta, jeśli – przykładowo – wyjechała ze swojej miejscowości do ośrodka akademickiego, czy jakiegoś tam innego, tam zamieszkała – wydawałoby się – na stałe, poznała mężczyznę, który zamieszkał tam na stałe, a później – gdy pojawia się dziecko – nakłada na niego presję, by się wyprowadził do miasta, do którego w poszukiwaniu żony nie jeździł.
Pomijam już przypadki poznawania się przez internet, gdzie poznają się pary mieszkające w różnych miastach – tu z definicji piszą się na ten problem, że może być spór gdzie zamieszkać.
Ja tylko dopowiem – równość traktowania siebie nakazuje, by obie płcie, które nie mieszkają w jednej miejscowości poszły na kompromis i zamieszkały z dala od rodziców i własnego miejsca zamieszkania w dzieciństwie.
A ja się nie zgodzę – akurat tutaj nie powinno iść się na wymuszony kompromis, tylko działać zgodnie z dobrem zakładanej rodziny. Czyli zamieszkać tam, gdzie będzie infrastruktura umożliwiająca wychowywanie dzieci i pracę, gdzie są żłobki, albo babcia, albo koszty życia są na tyle niskie, że jedna osoba nie będzie musiała pracować zawodowo, tylko przez kilka lat zostać w domu.
Kompromis to sytuacja, gdzie obie strony muszą z czegoś rezygnować, współpraca – gdy ludzi wiąże wspólny cel, więc życiowe zmiany nie są rezygnacją a udogodnieniem.
Pragnę zauważyć, że mężczyzna również jest częścią tej zakładanej rodziny i jego dobro również powinno się liczyć.
Oczywiście wymienione sprawy są z punktu widzenia rodziny ważne. Jednak nie są to jedyne ważne sprawy i każdy przypadek należałoby przeanalizować indywidualnie pod kątem tego, czy któryś z małżonków na takiej przeprowadzce nie traci osobiście zbyt wiele. Powodów trzymania się swojego dotychczasowego miejsca zamieszkania może być wiele: dający satysfakcję rodzaj pracy, która jest dostępna w niewielu miejscach w kraju; bardzo satysfakcjonujące relacje międzyludzkie, które wyjątkowo trudno będzie odtworzyć w nowym miejscu; przyroda, jeśli dla kogoś jest szczególnie ważna. Wymieniłem tylko kilka przykładów.
„Wspólny cel” przedstawiasz z perspektywy kobiety, nie uwzględniając, że dla mężczyzny co innego niż wychowanie dzieci może mieć wyższy priorytet. Albo nawet jeśli nie wyższy, to na tyle wysoki, że z jego punktu widzenia przeprowadzka będzie stratą: jeśli w dotychczasowym miejscu wychowywanie dzieci jest co prawda trudniejsze, ale możliwe, natomiast realizowanie jego pozarodzinnego celu, dającego się realizować w miejscu dotychczasowym, w nowym miejscu – prawie niewykonalne.
Ja myślę, że to niepotrzebne umartwianie się. Zależnie od sytuacji, będzie w porządku, jeśli jedna osoba ustąpi w kwestii miejsca zamieszkania – pod warunkiem, że druga przyjmie do wiadomości, że to było ustępstwo (nie kompromis, tylko ustępstwo jednej ze stron) i dla równowagi ta druga strona też musi iść na ustępstwa w innych już sprawach.
Kolego, bredzisz. Twardzi negocjatorzy traktują ustępstwo jako …słabość i jeszcze bardziej naciskają starając się uzyskać więcej. Buduje się wtedy porozumienie, ich porozumienie i na ich zasadach.