Czy feministka może porzucić feminizm? Historia przemiany jednej z nich

Zostań darczyńcą/podziękuj autorowiJeśli doceniasz stronę i nie chcesz, by zniknęła z internetu kliknij, by wybrać sposób wsparcia 🙂

Czy feministka może porzucić feminizm i lewicę? Tak. Zrobi to choćby wtedy, gdy uświadomi sobie, że wyznawanie feminizmu było skutkiem nierozwiązanych problemów osobowościowych/psychologicznych/rodzinnych (dorastanie w rodzinie niedojrzałej, dysfunkcyjnej). Dziś poznasz historię pewnej dziewczyny, która przeszła przemianę polityczną, oraz światopoglądową naprawiając siebie samą. Jej historia to nasza dłuższa rozmowa, moje zadawanie pytań, sugestie co powinna opisać i dodatkowe informacje ode mnie. Historia ta pokazuje, że dla wielu osób jest ratunek. Szczególnie dla tych, którzy utknęli w radykalizmie. Ale coś musi dojść takiej osobie do głowy, że aktualny obrany kierunek nie jest tym perfekcyjnym.

Konwersja z feminizmu do centroprawicy. Świadectwo zmian. Kolejny dowód na to, że miłość leczy i zapobiega zaburzeniom

Tekst jest napisany w pierwszej osobie, czyli autorka opowiada o sobie.

Chciałabym podpisać się jako Nef w celu bycia anonimową. Mam 24 lata i przeszłam w wieku około 20 lat transformację z zadeklarowanej lesbijki, feministki i ogólnie zwolenniczki lewicy do kobiety o poglądach centroprawicowych, która, gdyby nie koronawirus, byłaby w przyszłym miesiącu mężatką.

przemiana feministki

Przemiana feministki: dzieciństwo

Dorastałam w przeciętnej rodzinie, z problemami. Mój dom nie był bezpiecznym i ciepłym miejscem. Od najmłodszych lat, odkąd tylko pamiętam, rodzice zachowywali się wobec siebie wrogo. Nie przypominam sobie, żebym była tam świadkiem czułości, wyznań miłości, czy chociażby gestów troski.

Ich małżeństwo nie było udane. Bardzo szybko okazało się, że kompletnie do siebie nie pasują. Ojciec miał w głowie głównie romanse, wypady z kumplami i drogie gadżety, a matka chciała budować na takich fundamentach na siłę ognisko domowe. Bardzo szybko ich związek wyewoluował w przemocowy.

Co do mnie samej, to jako dziecko byłam „niewidzialna” (kilka przenikających się cech dziecka DDD – z rodziny dysfunkcyjnej). Źle znosiłam atmosferę w domu i usuwałam się w cień. Nie sprawiałam kłopotów wychowawczych. W szkole radziłam sobie świetnie. Jako jedyna z całej rodziny miałam głowę do nauki. Uczenie się i czytanie książek to była dla mnie odskocznia od przygnębiającej rzeczywistości. Tak mi już zostało.

Przemiana feministki: dojrzewanie

Kiedy byłam nastolatką, problemy małżeńskie i finansowe moich rodziców nadal trwały. Matka zaczęła traktować mnie jak powierniczkę (miałam być jedyną dorosłą mentalnie osobą w tej relacji). Pocieszałam ją, doradzałam jej, słuchałam jej rozterek. Moi rodzice nie potrafili efektywnie się komunikować zarówno ze sobą, jak z ludźmi z zewnątrz, więc wchodziłam często w rolę tzw. „rozwiązywacza problemów” i mediatora. Później na terapii dowiedziałam się, że padłam ofiarą parentyfikacji.

Warto tutaj zauważyć, że bardzo dużo osób w dorosłości agresywnie domagających się zaspokojenia swoich tłumionych przez lata potrzeb (np. poprzez popieranie polityki socjalnej czy chęć specjalnego traktowania) swoje deficyty emocjonalne i innego typu wynosi właśnie z dzieciństwa. Faktem jest, że ciężko wypełnić tę otchłań, którą pozostawia po sobie brak rodzicielskiej miłości i akceptacji.

Miałam ambitne plany co do własnego wykształcenia, ale nie dawałam rady ich realizować ze względu na sytuację finansową i rodzinną. Wtedy pierwszy raz w mojej głowie zaczęła rodzić się myśl, że świat jest strasznie niesprawiedliwy. Nie użalałam się nad sobą, bo nawet nie miałam przed kim się wygadać, ale poczucie krzywdy rosło. Byłam jednocześnie zła na rodziców oraz na samą siebie, że śmiem być na nich zła.

Przemiana feministki: szkoła

Przyszedł czas na kolejny etap edukacji. Dostałam się do tej szkoły, do której chciałam. Na początku byłam najszczęśliwszą dziewczyną na świecie. Zaczęli otaczać mnie rówieśnicy, którzy mieli podobne zainteresowania, byli sympatyczni i chętni do integracji. Szybko jednak odkryłam, że poprzednia szkoła, na którą tak narzekałam, wcale nie była taka zła. Odstawałam od koleżanek pod względem statusu materialnego i to dość wyraźnie, co rodziło różne krępujące sytuacje. Strasznie mnie to dołowało. Bałam się prosić rodziców o pieniądze, które były w domu rodzinnym tematem tabu. Odmawiałam sobie wszystkiego i mówiłam, że tak trzeba. Ostatecznie nie poradziłam sobie psychicznie z nową sytuacją życiową. Przejmowałam się, że jestem gorsza, brakowało mi czasu na naukę przez uciążliwe dojazdy. Ostatecznie zabrałam papiery i przeniosłam się do liceum, które było najbliżej domu.

Pobyt w tamtej szkole był dla mnie bardzo traumatycznym przeżyciem, który nakierował moje rozważania na problemy klasizmu. Zaczęłam szukać w sieci informacji na ten temat i wpadłam w lewicową bańkę informacyjną. W nowej szkole miałam więcej przysłowiowego luzu, więc odżyłam. Ale tylko na moment, bo ojciec nie dawał mi zapomnieć o mojej „sromotnej porażce”. Był także zły, że wzrosły koszty mojego utrzymania, i ciągle mi to wypominał. Moje poczucie własnej wartości sięgało dna, byłam zagubiona i dręczyło mnie poczucie winy. Matka na szczęście zainteresowała się moim złym stanem psychicznym i zapewniła mi opiekę psychologiczną.

Pamiętam, że w tamtym czasie często wypominałam jej, że ojciec niezasłużenie korzysta z przywilejów bycia „głową rodziny”. To moja matka pracowała więcej niż on, to ona utrzymywała gospodarstwo domowe ze swojej skromnej wypłaty, to ona zajmowała się domem, to ona jakkolwiek interesowała się, czy czegoś nie potrzebuję, a i tak całe nasze życie byłyśmy zmuszone układać pod dyktando ojca, który traktował dom jak hotel, a swoją wypłatę przeznaczał na durnoty. Mama nie potrafiła tego zmienić, była zastraszona. Wkurzało mnie to i wtedy obiecałam sobie, że nigdy nie wyjdę za mąż. Narastał we mnie coraz większy gniew i frustracja.

Mniej więcej na półmetku liceum zradykalizowałam się światopoglądowo. Stałam się typową zbuntowaną nastolatką, która robi wszystko na opak, pyskuje i eksperymentuje z modą alternatywną. Na wyjeździe wakacyjnym poznałam koleżankę, z którą nawiązałam głęboką emocjonalną i intelektualną więź. Wspólnie zaklinałyśmy rzeczywistość. Wpadłam w lewicową bańkę informacyjną jeszcze głębiej, zetknęłam się wtedy z tzw. feminizmem lesbijskim. Wszystko zaczęło mi się układać w dobrze wam znaną narrację.

To były najmroczniejsze czasy w moim życiu. Kolejne wydarzenia toczyły się jak burza. Wpadłam w bardzo destrukcyjne i demoralizujące towarzystwo anarchistów. Wplątałam się w chory układ z niebezpieczną osobą. Nakłaniano mnie do brania narkotyków, zapraszano do wielokątów, ale odmawiałam. Pamiętam, że czułam się przy nich taka krucha. Tak naprawdę chciałam tylko akceptacji i miłości. Nie jestem w stanie oddać słowami, jak w tamtym okresie życia cierpiałam. Tamci znajomi również byli strasznie poranieni. Kilkoro z nich niestety już odebrało sobie życie.

Stanąć na nogi pomógł mi nowy psychiatra. Okazało się, że jestem zatruta benzodiazepinami. Po detoksykacji i zmianie leków rozjaśnił mi się umysł. Zaczęłam wychodzić na prostą. Pamiętam, że naprostował mi myślenie, pokrzepił i przywrócił wiarę we własną sprawczość, co zapoczątkowało przemianę światopoglądową.

Trzeba było zderzyć się z wszystkimi mrokami osobowości, zajrzeć w siebie, nie wybielać się.

Przemiana feministki: dorosłość

Swojego przyszłego męża poznałam jeszcze w szkole średniej. Ponoć zakochał się we mnie od pierwszego wejrzenia. Wyznał mi swoje uczucia, ale powiedziałam mu wtedy, że nic z tego nie będzie. Bałam się bliskości. Ogólnie po maturach czułam się już o wiele lepiej. Dostałam się na wymarzone studia. Niestety historia zatoczyła koło i po kilku miesiącach już mnie tam nie było. Zanim to jednak nastąpiło, na krótko wróciłam do dawnego stylu życia. Podejmowałam ryzykowne zachowania, piłam z nieznajomymi, wałęsałam się nocą po pubach i parkach. Rekompensowałam sobie deficyty i prowadziłam bardzo rozrzutny tryb życia, na który oczywiście nie było mnie stać. Czułam się bezwolna, zupełnie jakby psychika rozszczepiła mi się na kilka kawałków.

Nowe miasto, nowa ja – kiedy szukałam nowych znajomych, chciałam podejść uczciwie, więc obiecałam sobie, że nie będę się przechwalać, bo na poznawanie swoich atutów przyjdzie jeszcze czas. Było zatem skromnie, ale szczerze. To był towarzyski strzał w stopę, bo przeciętność i skromność w tamtych kręgach nikogo nie przyciągała. Część z tych osób to były prawdziwe intelektualne potworki. Zasłaniali swoją niewiedzę oraz brak kręgosłupa moralnego elokwencją. Na początku imponowali mi, bo roztaczali wokół siebie aurę ludzi sukcesu. Potem dotarło do mnie, że to tylko pusta kreacja. Ogólnie miałam wrażenie (oczywiście to subiektywne i na podstawie mojego otoczenia), że funkcjonuję w jakiejś dziwnej bańce, w której ocalała garstka normalnych ludzi, którzy są gotowi zawrzeć zwykłą koleżeńską znajomość opartą na szacunku i lojalności. Widziałam za to tłumy, dla których spotkanie dwóch ludzi to doświadczenie płytkie i zbudowane na wykalkulowanej wymianie kapitału symbolicznego. „Zwyczajni” ludzie byli w tym obrazku niczym rozbitkowie na bezludnej wyspie – rzadko mieli szczęście zostać „uratowani”, tzn. doznać zwykłej bezinteresownej życzliwości. Tak jawili mi się moi postępowi znajomi.

Kobiety (w tym feministki) w związkach lesbijskich

Jeśli chodzi o budowanie relacji romantycznych z kobietami, sprawa miała się jeszcze gorzej. Żeby znaleźć kobietę do relacji na dobre i na złe chyba musiałabym zaprzedać duszę diabłu. Podkreślam, że swoje obserwacje opieram w tym momencie tylko i wyłącznie na osobistych doświadczeniach oraz doświadczeniach moich koleżanek, więc nie chcę być odebrana jako osoba, która ocenia z góry bardzo zróżnicowane wewnętrznie środowisko kobiet homo- i biseksualnych. Natomiast moje doświadczenia były niestety tylko i wyłącznie negatywne. Najbardziej przeszkadzało mi w budowaniu więzi z kobietami ich nadmierne skupianie się na sobie i swoim interesie, niestałość w uczuciach oraz intrygi zamiast szczerej rozmowy. Początki bywały bardzo uskrzydlające, ale kiedy pierwsza fascynacja gasła, relację rozwalała często zwykła proza życia. Myślałam, że kobiety będą romantyczkami, ale rzeczywistość to zweryfikowała. Nie były skłonne do wyrzeczeń, nie zaskakiwały miłymi gestami, nie przejmowały inicjatywy. Rozczarowałam się nimi tak jak mężczyznami. Zrozumiałam, że nie o płeć tu chodzi.

Postanowiłam, że muszę najpierw ogarnąć głowę, a potem zacznę zapraszać ludzi do swojego życia, bo ciągle przyciągam niewłaściwe osoby. Rozpoczęłam terapię. W międzyczasie zaczytywałam się w takich autorach jak Michel Foucault, Michael Walzer, Rollo May i innych, którzy sprawili, że moja uwaga ponownie przekierowała się na podejście systemowe. Bolesne doświadczenia pomagają lepiej zrozumieć życie i być mniej skoncentrowanym na sobie, zmuszają do duchowej zmiany. Aby przetrwać, trzeba się dostosować, ale nie można też popadać w cynizm. To nasze czyny, a nie oczekiwania, kształtują rzeczywistość. Zranienie jest nieuniknione, ale nie chodzi o to, aby przedłużać je poprzez wchodzenie w rolę ofiary. Te wszystkie prawdy pomogły mi zmienić swoje nastawienie. Powoli w moim życiu zaczęło robić się… normalne. Już nie czułam, że moja skóra mnie uwiera.

Wnioski opowiadającej historię

Podsumowując, czasami problemy tak bardzo obrastają nasze życie, że sami stajemy się jednym wielkim problemem. Każda cząstka naszej jaźni jawi się nam wtedy jako jeden wielki problem. Powoduje to dyskomfort psychiczny, zniechęcenie do życia i obrzydzenie do samego siebie. Pod względem negatywnej energii, jaka kumuluje się w nas w takim stanie, nasze wnętrze przypomina stajnię Augiasza zapchaną do granic możliwości odchodami i nieczystościami. Wydaje się wręcz niemożliwością, aby istniała realna szansa na oczyszczenie tego wszystkiego, stąd w niektórych osobach rodzi się przekonanie, że należy im się taryfa ulgowa. Ja tak właśnie czułam. Zmiana swojego życia na lepsze o własnych siłach jest jednak możliwa, choć wymaga pokory i wytrwałości. Kiedy wchodziłam w okres dojrzewania, byłam zwyczajną dziewczynką, która chciała mieć kiedyś dom, męża, dzieci i pracę, najlepiej jako nauczycielka biologii. Nie uważałam się ani za piękność, ani za szkaradę. Nie bałam się słowa „odpowiedzialność”, wręcz przeciwnie, uważałam je za najbardziej dorosłe słowo na świecie. Tak jak w przypadku chyba każdego podobnego przypadku – zepsuło mnie środowisko oraz Internet. Wypaczyło mi perspektywę, którą, kiedy trochę dorosłam, musiałam sobie na powrót naprostować.

Na ten moment uważam się za osobę o poglądach centroprawicowych. Kocham klasyczną kobiecą modę, długie włosy i subtelność. Czerpanie z tego źródła przychodzi mi całkowicie naturalnie. W relacji z mężczyzną czuję się bezpieczna i komplementarna, dlatego nie wyobrażam sobie powrotu do myślenia o kobietach inaczej niż w kontekście niewinnych dziewczyńsko-dziewczyńskich fascynacji. Cenię wartości powszechnie kojarzone z konserwatyzmem, ale jak widać po tym świadectwie – nie mam zamkniętego umysłu, nie wszystko należy przyjmować jak coś świętego. Po prostu wychodzę z założenia, że nie chcę żyć w pofragmentowanej rzeczywistości. Nie chcę żyć sama dla siebie, nie uważam też, że wzięłam się znikąd. To absolutna podstawa, bez której nie wyobrażam sobie budowania wartościowych więzi międzyludzkich. Liberalny i socjaldemokratyczny światopogląd, choć kuszący, fałszuje obraz realnego życia. Świat nie jest ani nigdy nie będzie taki, jak postulują ludzie marzący o raju na ziemi i nie tam gdzie oni widzą problem tam leży przyczyna.

Dalsze pytania o przemianę feministki w centroprawicową kobietę

1. Z jednej strony mówisz, że nie otrzymywałaś miłości, a z drugiej piszesz, że ojciec wychodził zdradzać. Co z rolą matki? Co z jej toksycznymi zachowaniami?

Jeśli miałabym mieć jej coś do zarzucenia, to właśnie to, co opisałam wcześniej. Obciążała mnie swoimi problemami małżeńskimi i ogólnie problemami. Miałam zaledwie 12-13 lat, a ona wypłakiwała mi się w ramię, że ojciec ją zdradza, czy stosuje inne rodzaje nadużyć. Byłam na to za młoda, mimowolnie brałam to do siebie w tym sensie, że czułam się odpowiedzialna za tę sytuację. Dręczyły mnie na przykład myśli, że gdybym się nie urodziła, to ona nie musiałaby tak cierpieć, bo, jak sama przecież wielokrotnie podkreślała, „jest z nim, bo rodzina musi być w komplecie”. Przez to, że była ciągle w dołku, nie miałam możliwości bycia przez nią pocieszaną, zaopiekowaną czy po prostu ukochaną.

2. Co znaczy, że rodzina była przemocowa? Co się działo, bicie, popychanie, drwiny, wyzwiska, czy co dokładnie?

Wszystko to, co napisałeś, z wyjątkiem bicia.

3. A co jeśli ojciec tak samo wychodził z domu, by nie czuć jakiejś presji, niewidzialności siebie, jedynie oczekiwań wobec niego, zamiast kochania? I też uciekał w świat zewnętrzny, tak jak Ty uciekłaś w szkołę?

Niestety nie mam pojęcia co miał w głowie. Nigdy nie mówił o uczuciach, był niedostępny emocjonalnie. Co do miłości, to wątpię. Był strasznie cyniczny i ciągle powtarzał, że miłość nie istnieje. Jak moja matka chciała go przytulić albo pocałować, to ją odganiał jak natrętną muchę. Był oziębły. Bóg nie istnieje, miłość nie istnieje, według niego nie było też obiektywnego „dobra” ani „zła”. Nie mam pojęcia, dlaczego w ogóle z moją matką był ani skąd u niego takie a inne poglądy, więc nie będę wyrokować.

Tak, cynizm i absolutny brak wiary we wszystko bierze się często z cierpienia/odrzucenia. Na pewno coś ukrywał. Wiadomo jak to jest z mężczyznami. Otwieranie się ze słabościami nie daje wiele dobrego.

4. Jakie to były rozterki matki? Czy rozwiązła jakikolwiek problem z Twoją pomocą, czy oprócz parentyfikacji zaszedł wampiryzm emocjonalny z jej strony?

Przeżywała swoje utarczki i kłótnie z ojcem. Gdy byłam młodsza, to wylewała mi swoje żale, dzięki czemu mogła sobie ulżyć. Kiedy dorosłam, pomagałam jej też na bardziej praktyczne sposoby – szukałam przydatnych informacji, monitorowałam jej samopoczucie na odległość, pożyczałam pieniądze itd.

5. Czyli zasada wyuczona: czcij innych, siebie poniżaj? Ale potem doszło, że chciałaś poniżać świat, polityków? A może mężczyzn?

Co do polityki, skręciłam w kierunku nowej lewicy, ponieważ wpadłam w pułapkę nadmiernego współodczuwania ze wszystkimi. Od dzieciaka byłam mocno empatyczna, lubiłam opiekować się innymi, udzielałam się nawet w jakichś wolontariatach, więc takie poglądy ze mną rezonowały na poziomie „spojrzenia na świat”. Niestety podchodziłam do tematu zbyt emocjonalnie, ogrom cierpienia na świecie mnie przerastał, więc w pewnym momencie za bardzo zaczęłam dostrzegać wszędzie „ofiary systemu” i w głębi duszy sama się za takową uważałam. Moja nadmierna empatia i chęć ratowania ludzi z problemami ostatecznie przyczyniła się do tego, że, mimo że byłam grzeczną i spokojną dziewczyną, z czasem zaczęło mnie otaczać coraz więcej zaburzonych jednostek, aż w końcu kompletnie zdominowały one moje kręgi towarzyskie.

Nie byłam aktywistką, nie brałam udziału w żadnych manifestach, za to często udostępniałam na swoich social mediach content z lewicowych tub informacyjnych. Co do mężczyzn, trochę się ich obawiałam, bo przyciągałam ciągle „psychopatów”, którzy na przykład próbowali mi wykradać dane z komputera, grzebali w rzeczach, śledzili mnie, knuli jakieś intrygi itd. (przyp – niedostępni emocjonalnie jak ojciec). W tamtym okresie nie potrafiłam rozpoznać kto ma dobre intencje, a kto nie, więc zamknęłam się pod kątem romansu na wszystkich mężczyzn „dla własnego bezpieczeństwa”. Jak sobie ten kompas emocjonalny odbudowałam, to już nie było takiej potrzeby.

6. „Odstawałam od koleżanek pod względem statusu materialnego i to dość wyraźnie, co rodziło różne krępujące sytuacje.” Tzn, jakie?

Ciągle musiałam wymyślać powody, dlaczego nie pójdę z nimi do kina, do kawiarni albo nie przyjdę na czyjeś urodziny (kwestia prezentu). Po jakimś czasie przestały mnie gdziekolwiek zapraszać. Druga sprawa to wydatki na edukację – mimowolnie rywalizowałam z nimi o dobre oceny, ale było mi bardzo ciężko, bo one miały wsparcie w postaci korepetycji, książek, których potrzebowały, i dużej ilości wolnego czasu, a tymczasem ja na początku szkoły średniej nie miałam nawet laptopa z dostępem do Internetu, tak żeby móc swobodnie korzystać z zasobów online. Było mi po prostu bardzo ciężko. Nie chodzi nawet o tego laptopa, bo jakoś sobie radziłam, ale o poczucie bycia gorszym sortem. Bałam się być przy nich autentyczna, ale nie chciałam też udawać kogoś, kim nie jestem. To było liceum wojewódzkie, panowały tam inne standardy.

7. Ojciec nic nie wnosił do domu, także finansowo? Taki obraz się wyłonił.

Jakby się głębiej nad tym zastanowić, to wnosił. Utrzymywał swoje auto, które jednocześnie było autem rodzinnym, dorzucał się do opału, czasem, jak mama poprosiła, zrobił drobne zakupy. Generalnie jednak jego wkład finansowy był znacznie mniejszy. To był człowiek bardzo chytry na pieniądze. Jak jako studentka przyjeżdżałam do domu w odwiedziny, to byłam zmuszona kupować sobie osobne jedzenie, w tym nawet chleb. Nikt inny tak w domu nie miał, moi znajomi ze studiów mieli wręcz odwrotnie, tzn. wywozili jedzenie z domu do akademika. Do dzisiaj czuję dyskomfort, gdy ktoś mi coś stawia.

8. Powiedz coś więcej o tym psychiatrze i co zrobił, by mentalnie Cię postawić na nogi.

Przede wszystkim porozmawiał ze mną. Był psychiatrą, ale miał też wykształcenie psychologiczne. Odbyłam z nim kilka długich rozmów, podczas których dyskutowaliśmy o tym, jak wyglądają zdrowe relacje międzyludzkie, o tym, na co mamy wpływ, a na co nie mamy, o moich marzeniach, o sensie życia. Dał mi też praktyczne wskazówki, jak się usamodzielnić. Pamiętam, że kiedy zakończyliśmy ostatnią sesję, przytulił mnie i powiedział, że zapamięta mnie do końca życia. Ogromnie podniosło mnie to na duchu.

9. Co do tych związków z kobietami – to trochę jak na mojej stronie opisuję. Trafić na kogoś wartościowego trudno. Ale skąd ucieczka w taką relację – w emocje, w seks, w robienie czegoś z buntu – zabronionego?

Właśnie w ogóle nie chodziło o seks. Po prostu marzyłam o romantycznej miłości, chciałam uwić z kimś, kogo pokocham, gniazdko, a że zamknęłam się na mężczyzn, to pozostała mi alternatywa w postaci posiadania „żony”. Liczyłam, że kobieta mnie nie zrani, a wręcz potraktuje z większą empatią, bo przecież „kobieta kobietę zrozumie”. To myślenie okazało się zbyt uproszczone i przez to zawodne.

I jeszcze słowo od autora strony

Cieszę się, że kobiety w naszym gronie (stałe czytelniczki Świadomości Związków) coraz częściej zabierają głos, otwierają się, rozmawiają. Są to dziewczyny nienastawione agresywnie, czy też prześmiewczo, jak dziewczyny należące do innych ugrupowań, które nie umieją zbudować dialogu bez wrogości. „Nasze” dziewczyny są empatyczne, ale też mają odpowiednio ukierunkowaną empatię – co w przeszłości nie było takie oczywiste (widzimy masę feministek współczujących w pierwszej kolejności zwierzętom, „ekologii”, sobie samym, a mężczyzn na tej liście zbytnio nie ma).

Posiadanie empatii ciężko ostatnimi czasy przypisywać do którejś płci bardziej. Albo to się ma, albo nie ma. Takie rzeczy wynosi się z domu, lub otrzymuje specyficzne geny dotyczące większej empatii. Co ciekawe ogrom empatii można wykształcić w domu gdzie tej empatii nie było wobec dziecka. Nikt nie zrozumie cierpienia tak dobrze, jak człowiek cierpiący. Za to najmniej empatii można wykształcić w domu gdzie chuchało się i dmuchało na dziecko, robiąc z niego centrum wszystkiego. Rośnie samochwała skupiona na sobie, która ma pomoc przy każdym zadrapaniu i nie odczuwa cierpienia.

Ale to jak pisałem, skrajności zawsze doprowadzają do tragedii. Czasem człowiek się zaczyna chować w radykalnym ugrupowaniu, albo tam gdzie się dużo o tej empatii mówi (łatwo nabyć mentalność ofiary – wszystko staje się problemem), albo na odwrót, tam gdzie się promuje dużo agresji, chęci wojowania. W zależności co dany człowiek uzna za „lekarstwo” na swoje, czy świata bolączki.

Oba obozy nie „leczą”, a nagradzają za tkwienie w zaburzeniu. Tym ugrupowaniom opłaca się utrzymywać człowieka w stałym strachu, napięciu, ponieważ taki człowiek od nich nie odejdzie i będzie się radykalizował.

Problemem w tej historii m.in. była niedojrzała, bierna, zrzucająca zadania rodzica na córkę matka, oraz tak samo niedojrzały, „rozrywkowy”, niedostępny emocjonalnie, wymagający ojciec, który jednocześnie nie dawał od siebie za wiele. Do tego zaistniało niedopasowanie małżeńskie, co z oczywistych względów budowało konflikty, zamiast miłości. Wrogą atmosferę, a nie atmosferę dobra i zaufania. W takich domach rozwija się najczęściej neurotyzm: nadwrażliwość, brak pewności siebie, głód akceptacji, desperacja w miłości, brak zaufania, wycofanie, wrogość (i wiele innych cech utrudniających życie).

Jak niektórzy wiedzą z moich tekstów, w tym tego o niedojrzałości emocjonalnej – rodzic nie może wymagać więcej, niż daje od siebie, by poprawnie wychować dziecko. Wychowanie nie polega na żądaniu, a uczeniu, dawaniu wartości, byciu autorytetem, wzorcem, który musi być spójny. Dziecko w następstwie będzie się w stanie zrewanżować. Co dasz od siebie dziecku to do Ciebie wróci. Dziecko w takiej rodzinie uniknie konfliktów osobowościowych, czy z rówieśnikami, a następnie uniknie wchodzenia w związki, które będą konfliktowe i w których zrozumienie będzie nikłe.

Tutaj tak dobrze nie było.

Oczywiście, żeby nie było tak optymistycznie – inne dziewczyny nie tak łatwo się „przebudzą”, jak bohaterka dzisiejszej historii, ponieważ:
1) szukają problemu w męskim systemie, który uznały za winny własnych porażek (jest to sprawa nie do rozwiązania, ponieważ musiałyby obalić FIKCYJNY system, zanim poczują się „szczęśliwe”) – walka z czymś fikcyjnym to walka z wiatrakami, nie do wygrania
2) wypierają, że mogą mieć problemy ze sobą, czyli zabić się w pierś, że nie są idealne, winne jakichś swoich porażek i, że to one muszą popracować nad sobą

Ta dziewczyna postąpiła inaczej, dzięki czemu naprawdę się wyzwoliła (sztandarowe hasło feministek znalazło zastosowanie tutaj). Ale to pewnie nie koniec jej drogi zmian i rozwoju…

 

Profil strony na Facebooku: https://www.facebook.com/swiadomosczwiazkow

Spodobał Ci się mój artykuł i moja praca tutaj? Spójrz poniżej w jaki sposób możesz podziękować! Dzięki regularnemu wsparciu mogę ocenić, czy moja praca się przydaje. We wszystko co tutaj widzisz inwestuję samodzielnie (również finansowo) i nie chciałbym by skończyło się to zniknięciem strony z internetu 🙂

wpłata na konto bankowe

Nr konta: 20 1870 1045 2078 1033 2145 0001

Tytułem (wymagane): Bezinteresowna darowizna

Odbiorca: SW

Będę wdzięczny za ustawienie comiesięcznego, automatycznego zlecenia wpłaty, ponieważ moja praca również jest regularna. Preferuję wpłatę na konto, ponieważ cała kwota dociera do mnie bez prowizji.

BLIK, przelewy automatyczne (szybkie), Google/Apple PAY i zagraniczne (SEPA) - BuyCoffee

Kliknij, by - kliknij w obrazek

Nie trzeba mieć konta na tym portalu i jest wybór przelewów anonimowych (np. BLIK). Nie trzeba podać prawdziwych danych. Niestety prowizja to 10%.

Paypal - kliknij w obrazek

darowizna paypal

Dla darowizny comiesięcznej zaznacz "Make this a monthly donation." Tutaj też są prowizje, ale można wspierać comiesięcznie w prostszy sposób, niż ustawia się to w banku. Coś za coś.

Tutaj przeczytasz więcej o podejmowanych działaniach i o samych darowiznach.

PS. Potrzebuję też pomocy z SEO, optymalizacją WordPress i reklamą (strona nie dociera do wielu ludzi). Szukam też kogoś z dobrym głosem do czytania tekstów.

UWAGA: Teksty zawarte na stronie mają charakter informacyjny, lub są subiektywnym zdaniem autora, a nie poradą naukowo-medyczną (mimo, że wiele z informacji jest zaczerpniętych z badań). Autor nie jest psychologiem, nie "leczy", a jest pasjonatem takich treści, który przekazuje je, lub interpretuje po swojemu. Dlatego treści mogą być niedokładne (acz nie muszą). Dystans do nich jest wskazany. Autor nie daje gwarancji, że jego rady się sprawdzą i nie ponosi odpowiedzialności za ewentualne szkody wywołane praktykowaniem jego wizji danego tematu. Autor nie diagnozuje nikogo, a jedynie opisuje tematy z własnej perspektywy. Artykuły na stronie nie powinny zastępować leczenia, czy wizyt u specjalistów (chyba, że czytelnik ceni mnie bardziej, ale to jego osobista decyzja) i najlepiej jakby moje teksty były traktowane jako materiał rozrywkowy, lub jako ciekawostki. Autor (czy też autorzy, bo artykuły pisało wiele osób) nie uznają, że ich recepty na życie są i będą idealne - każdy używa ich na własną odpowiedzialność.