Co trapi dzisiejsze, nietradycyjne już małżeństwo?
Co trapi każde, a nie tylko dzisiejsze małżeństwo? Brak miłości. Nie ma też innego powodu rozwodu. Wszystko się na niej zaczyna i kończy. Reszta podawanych powodów jest tylko skutkiem braku miłosnej postawy wobec partnera/partnerki i zaniechań w tym obszarze. Czy widzimy zdradę, uzależnienia, agresję/przemoc, manipulacje, niedostępność emocjonalną – gdyby zaistniała prawdziwa, dojrzała miłość w rodzinie – tych zachowań, by nie było. W związku – nie byłoby szansy na rozstanie. Tu jest jednak pułapka – to, że para się nie rozstaje wcale nie oznacza, że u tej pary zachodzi miłość. Czasem jest tak po prostu wygodnie, bezproblemowo, dana osoba wykalkulowała, że ten biznes się jej opłaca i nazwie to miłością, choć nią nie jest…
I przez taką przedmiotową, fałszywą „miłość” rodziców rodzą się neurotycy, lub narcyzi, którzy mają wielkie problemy z budowaniem relacji i też się rozwodzą, też wikłają się w toksyczne związki…
Nie ma oczywiście wielu uniwersalnych rad dla małżeństw, by w 100% zapewniały szczęście i trwałość. Jesteśmy zbyt skomplikowanym bytem jako ludzie, by każdemu z osobna dać prosty trik naprawiający każdy problem. Jednak są pewne czynniki, którymi się podzielę, na które znalazła odpowiedzi też nauka, które poprawiają przede wszystkim jakość naszych relacji, pomagają też nam zrozumieć jak powinniśmy wyrażać miłość, ale też co jest niestety największymi kośćmi niezgody w małżeństwach.
Prawdopodobnie będzie to seria artykułów, ponieważ każdą sferę prowadzącą do rozpadu wielu małżeństw (związków) chciałbym opisać szczegółowo. Ten artykuł jest artykułem wstępnym, zarysowującym zagadnienie.
Czym jest miłość? – nie wiemy. Jak wspierać? – nie wiemy. Czy jesteśmy egoistami? To nie o nas!
Patrząc na skalę rozstań, zdrad, rozwodów, czy rosnącej skali singielstwa („stawiania na siebie”), ludzie mają naprawdę duże problemy, by umieć kultywować miłość i wiedzieć czym ona naprawdę jest. Szczególnie dla młodych ludzi trwanie w związku, w którym nie wszystko idzie z płatka jest ciężarem.
To też młodzi ludzie częściej za miłość uznają przyjemne emocje, a nie swoje czyny, które muszą o miłości świadczyć. Nie mając ponadprzeciętnego kontaktu ze swoim wnętrzem (introspekcji) nie wiedzą, że emocje, które czują to nie miłość, bo są one egoistyczne (własne), a są to często: aprobata, akceptacja, zaspokojona próżność np. z powodu adorowania, zauroczenie/zakochanie, pożądanie, bezpieczeństwo, lub niebezpieczny dreszcz emocji (traktowanie związku jak wyzwania), czy wręcz arogancka, narcystyczna i zadowolona roszczeniowa postawa (bo ktoś tej osobie w jakiś sposób służy, zapewnia zyski).
Rozwiązaniem większości problemów jest świadome rozpoznanie własnych potrzeb i celów, a następnie miłość. Miłość, której podstawy znamy i łatwo opisujemy. Nie powtarzając formułek o niej, nie to co jest politycznie poprawne, a to za co naprawdę ją uważamy. I jeśli coś jest nie tak – korygujemy, by nie wplątać się w kłopoty i czarować się, że to nie ma znaczenia.
Rozstajesz się, lub rozstałeś(aś) z kimś? Na pewno brakło miłości w tej relacji – jak nie z jednej strony, to z drugiej, albo z obu. Nie ma tak, że nie dało się NIC zrobić, by związek przetrwał. Zrobiliście po prostu ZA MAŁO. Byliście zbyt słabą DRUŻYNĄ – wasza współpraca była zbyt nikła. Często ignorowaliście GRANICE postawione przez stronę drugą, narażając ją na ZŁOŚĆ i nic sobie z tego nie robiliście. Bo wygrywało ego (własne ja), a nie szersze spojrzenie na relację i porzucenie choć jednego swojego przyzwyczajenia, do osiągnięcia porozumienia z drugim człowiekiem.
Pomyślcie, że jak byście dali choć 5% więcej miłości i zaangażowania dla partnera to może karta, by się odwróciła? Ale jest to trudne, bo chcemy „po swojemu”, musi wyjść „na nasze”, bardzo trudno w takiej sytuacji o kompromis, elastyczność, trudno posłuchać kogoś, bo „jesteśmy najmądrzejsi”, albo nawet – chowamy uraz i szukamy powodów, by nie dać tej miłości, by powiedzieć „jego/jej wina”, by jednak zracjonalizować sobie to rozstanie. Tak jest łatwiej.
Cytując polskiego pisarza, Wiesława Myśliwskiego:
Na dłuższy związek już człowieka dzisiaj nie stać. Każdy za czymś goni, do czegoś się wspina, to z kimś drugim jak z kulą u nogi. Mówić się już nie chce, a tu trzeba. Nie ma o czym, a tu trzeba…
I nie chodzi o to, by popaść w skrajność i wmawiać sobie, że wszystko co najgorsze w związkach jest tylko naszą, własną winą, ale o to, że nie zastanowiliśmy się, czy jakbyśmy dali te trochę % więcej, czy byłoby lepiej. Łatwiej jest nie chcieć poznać tej odpowiedzi i szukać potwierdzeń świadczących o tym (fałszywie), że SIĘ NIE DA/NIE DAŁO.
Większość problemów rozstających się par DA SIĘ rozwiązać
Żeby do miłości doszło ludzie muszą być jej świadomymi, muszą wiedzieć czym ona jest, muszą chcieć ją dać, muszą podchodzić do człowieka z pozycji darów, pomocy, wsparcia, słuchania, budowania więzi, wyznaczania wspólnych celów, ale też wzajemnego stawiania granic, za których złamanie będą grozić konsekwencje. Miłości nie buduje się tworzeniem list wymagań, stawianiem na swoim i postawą krytyczną.
Postawa świadomego kochania to nie jest jakiś powszechny trend dzisiejszego społeczeństwa, które porzuciło nauki na ten temat i tak naprawdę w relacje wchodzą w sposób emocjonalny, nieświadomy, kierują się w doborze „tym czymś”, co przyciąga samoistnie i samoistnie się wypala. Oni czasem w ogóle nie wiedzą dlaczego się z daną osobą związali! Ludzie stają się bierni i nieodpowiedzialni za swoje relacje, dzięki takim postawom, a każdy problem zrzucają na drugą stronę, lub „niedopasowanie”, które zawsze jest zbyt trudne, by je pokonać. Nauka wyszukiwania wad w ludziach, ale też wymówek nie jest naprawdę trudna, zło i egoizm jest zawsze łatwiejszym wyborem. Jest to tym łatwiejsze, że im lepiej znamy naszego partnera, tym więcej znamy jego słabych punktów, czy wad. Jeśli są one wykorzystywane po to, by wygrywać dyskusje, przekonywać do swoich racji (do łechtania własnego ego), czy po to, by jakoś partnera poniżyć i ukarać to nie ma co się dziwić, że nawet największa miłość zamienia się w nienawiść.
Trudna zatem jest postawa odwrotna, znajdywania rozwiązań, zwiększania swojego wkładu, inwestowania (nie chodzi tylko o pieniądze), kreatywne wyszukiwanie celów dla obojga, wspólnych możliwości spędzania czasu/rozwoju zainteresowań czy pasji, ale też wyszukiwaniu zalet, pozytywów, tych małych rzeczy, które będą składową wielkiej, choć przyszłej dopiero budowli. Niecierpliwy człowiek, który żąda natychmiastowej nagrody, który zawsze przyszłość widzi w czarnych barwach, ale też który skupia się na tym co parę różni (uznając za fakt niezaprzeczalny i nie do zmiany) – nie będzie tego potrafił, nie rozwiąże problemów i będzie prowodyrem rozstania.
Niejednokrotnie rozmawiałem z sędzinami (głównie), które twierdziły, że większość problemów z którymi przychodzą pary do sądów jest błaha. Rozwód tak naprawdę jest tylko w ich ocenie zaniechaniem tony tych wcześniejszych, błahych problemów, które urosły do takiej rangi, że ludzie są na siebie albo wściekli, albo już totalnie zawiedzeni, albo dla zabicia niedostatku zdradzają się. Brakowało w ich małżeństwach szybszej reakcji, pokory, przeprosin, zmiany, prób wzmocnienia więzi, czy nawet chęci podjęcia terapii.
Ludzie też niewystarczająco przed zawarciem małżeństwa sprawdzają (znają) partnera. Nie wiedzą nawet czy jest on kimś wartościowym. Ci ludzie nie do końca nawet potrafią ułożyć sobie definicję człowieka wartościowego w głowie, więc tym samym nie mają punktu odniesienia co będzie dobre, a co złe, co zapewni trwałość, a co nie. Oni nie wiedzą czy partner zostanie i pomoże w ich problemach. Jak on ucieka, wycofuje się, reaguje negatywnymi emocjami na problemy (szczególnie właśnie tego drugiego partnera) – nie nadaje się do poważnego związku. Łatwiej jednak przymknąć oko, szczególnie w fazie „zakochania”, by potem liczyć na cudowne zmiany charakteru. Bajkowe marzenia się nie ziszczają, choć występuje zdziwienie.
Ale to nie jedyne problemy, które generuje dzisiejsze, wolne społeczeństwo dla małżeństw i związków.
Co w rodzinie to nie zginie
Dzisiaj płcie nie wiedzą jak się zachowywać w związkach, jako partnerzy i jako płcie. Jeśli rodzice nie nauczyli dzieci odpowiednich zachowań, a same dzieci się nie rozwijają świadomie (przede wszystkim rozumiejąc siebie w pełni) to wejdą prawdopodobnie w taki sam typ związku, jak oni będąc praktycznie kalką w kalkę kopią rodziców. Problemem jest też oczekiwanie, że z jednej strony partner będzie miał inne cechy, niż my, by ciekawił, a z drugiej, by był… naszą kopią. Bo tak jest łatwiej, nie trzeba się umieć dogadać, docierać, poznawać głębiej. Wielkim problemem jest też oczekiwanie od partnera, że będzie odwdzięczał się nam w ten sposób, w który my oddajemy mu uczucie. On się różni, on ma inne doświadczenia, on wychował się w innej rodzinie, on jest inną płcią. Nie można oczekiwać, że ktoś zrobi, tak jak tego oczekujemy, jeśli w ogóle nie leży to w jego naturze, a nawet w jego płci! Niestety partnerzy potrafią sobie robić na tym poziomie wyrzuty i to przed w ogóle wydaniem komunikatu o tym, jakie są nasze potrzeby i jak byśmy chcieli, by dane zachowanie w danej sytuacji wyglądało…
Dziś zawiera się coraz mniej ślubów, tym bardziej kościelnych, więc przyszli małżonkowie nie uczęszczają na nauki przedmałżeńskie, by zrozumieć w pełni jego istotę (a następnie ją utrwalać).
O małżeństwie zatem, dziś w dobie laicyzacji będę mówić jak o typowym, nieformalnym nawet związku. Nie jest ważnym, że mężczyzna i kobieta nie wzięli ślubu. Ważne, że mogą i powinni starać się sprawować rolę męża i żony, partnera i partnerki, przyjaciela i miłości, niezależnie od tego czy są nimi na papierze. Albowiem to nie papier zmienia naszą mentalność i chęć starań, a musi wynikać z nas samych, byśmy mówili o szczerych i czystych intencjach. Zawierając związek, wyznając miłość – mężczyzna staje się mężem, kobieta żoną i powinni wziąć za swoją rolę, swoje słowa, oraz uczucia odpowiedzialność.
Małżeństwo drastycznie zmieniło swoją formę na przestrzeni ostatniego wieku
Nie jest nową informacją, że płcie się pogubiły (ze względów, które opiszę poniżej) i do końca nie wiedzą czego mogą oczekiwać, ani po sobie, ani małżeństwie. Małżeństwo ogromnie zmieniło formę w ostatnim wieku (w następnym artykule opiszę je jako „małżeństwo 2.0”). Kulturowo miało ono chronić rodzinę, monogamię, podnosiło status społeczny pary, ale było też formą zabezpieczenia obu małżonków z osobna (ojcowie dominowali w rodzinie, ale w zamian zapewniali jej byt, kobiety rodziły dzieci i zapewniały wsparcie, czy opiekę nad domostwem). Małżeństwo uczyło też (oczywiście z różnym skutkiem) pokonywania wspólnie trudności, a więc dojrzewania i stawania się wartościowym człowiekiem na którym można polegać w każdej sytuacji.
Postawa przychodzenia „na gotowe” i „na dobre”, a nie „na dobre i na złe” jest dzisiaj częstsza, mimo naprawdę wielkiego odzewu od tych samych ludzi, którzy mówią „nad związkami trzeba pracować”. Tyle, że praca kończy się na wyrażaniu górnolotnych słów.
Jak Owidiusz mawiał:
Radość bez niebezpieczeństwa (jej stracenia) traci swe największe wdzięki.
Ot pójście na łatwiznę nie jest czymś co daje prawdziwą satysfakcję i co ludzie potrafią docenić. Tak samo miłość bez żadnych problemów, inwestycji, w tym poświęceń i pokonanych razem przeszkód nie wzmacnia więzi kochanków, a co jest kluczowe, by można było razem przetrwać aż do śmierci.
Każdy, kto sporo zainwestował w związek, pokonał wiele problemów wspólnie – zastanowi się tysiąc razy zanim odejdzie. Ten, co przychodził na gotowe – uzna, że mu się to po prosu należało i odejście dla niego będzie kwestią bardzo prostą, tym bardziej, gdy inna osoba będzie kusić ją większym zyskiem (a jak wiemy, z miłością wtedy to nie ma nic wspólnego).
Czym jest naprawdę małżeństwo w XXI wieku?
Dziś małżeństwo nie jest niczym innym, jak przekształceniem związku nieformalnego w związek formalny (czyli nie zmienia dosłownie nic na lepsze), ale… o bardzo kruchych podstawach i łatwo rozerwalnej umowie (a przecież „Pacta sunt servanda”!). Szczytna przysięga małżeńska nie ma większego znaczenia dla wielu niestety ślubujących. Ot formułka taka sama, jak powiedzieć „kocham”, a następnie zmienić zdanie i powiedzieć „nie kocham” w sytuacji naprawdę dowolnej (zwykle zrzucając winę poza siebie, a nie na swój brak odpowiedzialności za tworzenie miłości) i wystąpić o rozwód, czy rozstać się kompletnie nie chcąc zauważyć elementów do poprawy w sobie.
Dla innych małżeństwo jest:
- Chybionym lekarstwem na nieszczęście, brak satysfakcji czy „bezpieczeństwa” (małżeństwo zostało wyidealizowane głównie przez kobiety, które częściej na nie naciskają i częściej się przez to nim zawodzą*)
- Uległością nieświadomych mężczyzn wobec kobiet toksycznych, którzy sądzą, że po zawarciu małżeństwa toksyczna kobieta przestanie robić awantury, czepiać się, będzie ich chwalić (nagroda), a do tego będą mieli nielimitowany seks na wyłączność (jak badania pokazują jest zupełnie na odwrót – ale o sferze seksualnej w małżeństwach porozmawiamy w jednej z kolejnych części tej serii)
- Formą sztucznej celebracji (niedojrzałe osoby sądzą, że stan weselny, sielanka nie będzie zastąpiona trudną i nudną prozą życia)
- Próbą zamaskowania swojego błędu przy zabezpieczaniu się, lub jego braku tzw. „wpadki”
- Dzięki feminizmowi, rewolucji seksualnej, „wyzwoleniu kobiet” i ignorancji (głównie prawnej i psychologicznej) mężczyzn małżeństwo zabezpiecza praktycznie tylko kobiety (albo wręcz – nikogo), a sam rozwód jest nierzadko próbą wyłudzenia alimentów i zasiłków przez nie (najczęściej rozwodzą się pary z jednym dzieckiem i najczęściej pozew składają kobiety)
- Przez łatwość rozwodów małżeństwo wcale nie chroni pożytecznej dla społeczeństwa monogamii, więc jest czasami jedynie sztuczną, krótkotrwałą fasadą dla osób konfliktowych, czy poligamicznych
* Rozwiązanie czasami jest bardzo proste: zrezygnować z dążenia do związku idealnego, a do dobrego, lub względnie dobrego. Realne cele nie mogą być nigdy dyktowane postawami skrajnymi: „idealnie” na zmianę z „fatalnie”.
Najczęstsze błędy par (nie tylko małżeńskich) skutkujących rozstaniem i rozwodem
1. Ucieczka tzw. „dużych dzieci” od odpowiedzialności, lub przerzucanie jej:
Twoje problemy są twoimi problemami, nie pomogę, nie chcę, nie umiem, nie dam rady, za trudne! Niech zrobi to ktoś inny, radź sobie sam(a).
2: Granie ofiary:
Niszczysz mnie swoimi problemami! Czuję się przez Ciebie źle! Wszystko jest Twoją winą!
3. Narcystyczne wywyższanie się i manipulowanie obrazem związku:
Jestem za dobrą osobą! Nie mam sobie nic/wiele do zarzucenia wobec tych problemów, a nawet daję od siebie za dużo! Nikt nie dałby, tyle co ja!
4. Toksyczne zachowania: roszczeniowość (żądania), szantaże, wypominanie (przeszłości się nie zmieni, więc jest to nieskuteczne), sarkazmy (drwiny), pasywna-agresja i zachowania kontrolujące: zaborczość, czy zazdrość.
5. Tłumienie emocji, zadr i żali, które w kumulacji wybuchną w najmniej oczekiwanym momencie (najczęściej, gdy będzie się oczekiwało właśnie tych dobrych emocji, dobrych zachowań i tym większe spotka nas rozczarowanie).
Tłumienie jest zazwyczaj skutkiem tego, że drugiej stronie brakowało wcześniej empatii, była krytyczna, niszczyła wiarę w siebie, lub była przesadnie dociekliwa, stawiała pod ścianą – żądała „mówienia wszystkiego i jeszcze więcej”. Brak empatii to brak składowej miłości, zatem ludzie się wzajemnie NIE będą rozumieć.
6. Zależność od rodziców, lub stawianie innych ludzi, niż mąż, lub żona na wyższym miejscu (a co za tym idzie postawy „wiem lepiej co dla nas/ciebie dobre” i stawianie przed faktami dokonanymi bez konsultacji)
Jakie decyzje byśmy nie podejmowali potrzebujemy zawsze na pierwszym miejscu pomyśleć o żonie, lub mężu. Nie rodzicu, nie dziecku nawet, nie znajomych, a już na pewno nie myśląc tylko o sobie. Nie ma większego błędu, niż bycie w związku, wyznawanie miłości, a zachowywanie się, jakby było się samotnym bytem, lub bytem bardziej związanym z kimś innym, niż z naszym NAJBLIŻSZYM partnerem!
Osoby niedojrzałe nie tolerują też naturalnego faktu, że życie to zmiana, wzloty i upadki (tolerują tylko wzloty, zyski i ich bezpieczeństwo). Nie jest nam trudno zauważyć, że choćby jedząc tę samą, nawet najlepszą potrawę w końcu nam… brzydnie, nie możemy na nią patrzeć, nie wchodzi nam. To samo z rzeczami, które robimy kompletnie rutynowo, nie tylko w sferze emocjonalnej, ale i choćby w kontekście pasji, czy pracy. Młodym małżeństwom nie mówi się dziś, że ta zmiana u ludzi zawsze przyjdzie, bo nie jesteśmy przystosowani do tolerowania stagnacji. Chcemy więcej, lepiej, inaczej i jedyne co możemy to się temu wspólnie przeciwstawiać. Możemy to robić wymagając na początku od siebie, by dać, by pomyśleć, by coś zrobić co choć na moment da nam chwile wytchnienia od rutyny, ale też, by nie uważać, że każdy problem to WIELKI PROBLEM i wyolbrzymiać go na tyle, by robić z siebie męczennika, czy też z partnera sprawcę wielkiego zła.
Ale na pierwszym miejscu powinno się odkrywać UNIKALNE cechy partnera/partnerki, UNIKALNE jego/jej potrzeby, czy pragnienia i starać się im sprostać. Rozsądnie i z pozytywnym nastawieniem. Ten sam partner powinien znać dobrze siebie, by umieć prosto wyjaśnić czego potrzebuje…
Bez świadomości siebie, swoich wyborów, świadomości definicji miłości, umiejętności rozwiązywania problemów i w ogóle znania tych problemów związków/małżeństw – nie uda się na pewno pokonać tego co trapi tak dużą ich ilość.
Większość osób ignoruje tę wiedzę i ma tak przesadnie wysoką samoocenę, że sądzi, że jemu/jej się to wszystko nie zdarzy.
Statystyki dowodzą temu, że ta sama większość się myli.
Ciąg dalszy nastąpi.
Natrafiłem na ciekawy, dość stary utwór „Na zakręcie” ze słowami przygotowanymi przez Agnieszkę Osiecką.
https://www.youtube.com/watch?v=Pl48SJXcWtc
Pamiętam ten utwór z dawnych czasów chyba z radia, ale nie pamiętałem żadnego innego fragmentu tekstu niż „a ja jestem, proszę pana na zakręcie”, a tekst jest interesujący i pasuje do tematu o małżeństwie.
Podmiotka liryczna jest „na zakręcie”, ponieważ spędza noce z żonatym mężczyzną, prawdopodobnie dużo starszym (bo myślę że w innym przypadku nie zwracałaby się poprzez „proszę pana”) i to nawet nie „alfa”, tylko z bankomatem swojej żony: „I pan haruje, proszę pana, jak ten wół”. Ma świadomość, że ten mężczyzna nie ma zamiaru opuszczać swojej żony: „Migają światła rozmaitych możliwości. Pan mówi: basta, pauza, pat. I pan mi nie zazdrości”, a jedynie kontynuować życie na dwa fronty – którego to życia nawet przed swoją żoną nie ukrywa „Pan dzieli każdą zimę, każdy świt na pół. Pan kocha swoja żonę. […] Żona czeka, pewnie wcale dziś nie zaśnie.”
Jednocześnie podmiotka liryczna zdaje sobie sprawę, że nie trzeba było wiele, by założyć swoją, tradycyjną rodzinę. Wręcz nadal jest taka możliwość, tylko emocje nie pozwalają jej z niej skorzystać: „Choć gdybym chciała – bym się urządziła. Już widzę: pieska, bieska, stół. Wystarczy, żebym była mila”. I oczekiwania „wystarczy, żebym była miła” na prawdę nie wydają sie wygórowane.
Tak się zastanawiałem, czy mężczyzna byłby zdolny ułożyć taki tekst… chociażby z odwróconymi płciami. Ułożyła kobieta. Jeśli ten tekst odkrywa jakąś część kobiecej psychiki, to na prawdę jest czego współczuć – taki wewnętrzny konflikt musi być bardzo bolesny. Mężczyzna dostępny jest nieatrakcyjny, niedostępny – pomimo że obiektywnie patrząć nie reprezentuje sobą niczego nadzwyczajnego – atrakcyjny. Pokazuje to ogromny problem ze stworzeniem i utrzymaniem małżeństwa pod nieobecność silnej zewnętrznej presji.
Myślę, że można sobiec wypracować taki „idealny” związek, a to właśnie dlatego, że dla każdego „ideał” oznacza co innego. Patrząc z mojej perspektywy mogę napisać, że z pewnością przed ślubem czy też związkiem trzeba się poznać i, oprócz pojawienia się uczucia, zwyczajnie polubić. Każdy ma swoje zainteresowania i plany na przyszłość, marzenia i talenty do rozwinięcia. Zawsze oczekiwałam od swojego faceta zaangażowania w związek (myślenia typu związek – zaręczyny – ślub – rodzina), bycia przyjacielem (zainteresowania, wspólnie spędzany czas, rozmowy) czy bycia pomocnym (sprzątanie, organizowanie wspólnego mieszkania, finansów i życia). Ciężko jednak poznać kogoś nie rozmawiając z nim na te wszystkie tematy… Z moim mężem znamy się od dzieciństwa (przelotnie), poprzez wiek dojrzewania i studiów (przyjaźń), aż po czas związku przed ślubem i mogę śmiało napisać – wszyscy się zmieniamy, nasze podejście do życia, do zakładania rodziny, do wymagań stawianych potencjalnemu partnerowi 😉 Facet powinien w związku nabrać nieco więcej cech bety niż miał wcześniej, ale uwaga! kobieta też. Nie możesz myśleć tylko o sobie. Zaczynasz wspólnie planować wyjścia, jakieś inicjatywy i realizację Waszych planów. Szczególnie w małżeństwie widać później bardziej tandem. Nie widzisz faceta i kobiety, widzisz swoją połówkę, czyli… jak kobieta rodzi dziecko to myślisz o tym, że zostaniesz ojcem, a nie o tym, że będzie gruba i będzie mieć rozstępy (a jeśli Ci to przeszkadza to rozmawiasz z nią o tym i obydwoje coś z tym robicie, wspieracie się). Jeśli facet dużo pracuje to nie wrzucasz mu, że nigdy go nie ma i ma brudne paznokcie tylko rozmawiasz z nim, tłumaczysz, że chcesz z nim spędzać więcej czasu, organizujecie finanse domowe tak, aby nie musiał tyle się męczyć… Kiedyś też myślałam, że facet powinien się wszystkiego domyślać i będzie wspaniale, ale wiecie co? Jest super pod warunkiem, że rozmawiacie ze sobą! 🙂 Facet musi mieć jaja, a kobieta być kobieca, dla każdego znaczy to jednak co innego. Niesamowitym jest jak człowiek się zmienia w parze, jak sam związek ewoluuje. Kiedyś myślałam, że nie wyjdę za mąż bo nie ma odpowiedzialnych facetów. Dzisiaj wiem, że trafiłam na takiego. A odpowiedzialny jest dlatego, że i ja jestem bardziej odpowiedzialna niż byłam kiedyś. Np. tak jak tutaj został poruszony temat zmian ciała w ciąży itd. Akurat bliski mi obecnie temat 🙂 to się odniosę – należy ze sobą o tym rozmawiać, Ty się zmieniasz, ale Twój facet też (niektórzy mają np. wtedy więcej żeńskich hormonów niż przedtem). Naprawdę przez dodatkowe kilogramy, zmiany nastawienia do swojego ciała można przejść razem. Ale trzeba rozmawiać o swoich potrzebach (także seksualnych) i nie myśleć tylko o sobie 🙂
No i brawo 🙂
A odpowiedzialny jest dlatego, że i ja jestem bardziej odpowiedzialna niż byłam kiedyś.
A to podsumowanie wielu spin w relacjach ;>
Artykuł z serii pozytywnych i myślę, że każdy życzyłby sobie takiego związku, w którym jest dużo empatii, chęci wzajemnego zrozumienia i pracy nad nim. Mam jedynie wątpliwości czy jest to wykonalne w tym świecie.
Poznałem kiedyś dziewczynę, wobec której nie miałem żadnych poważniejszych planów ale od samego początku dogadywałem się z nią bardzo dobrze. Miała w sobie trochę męskiego pierwiastka w takim sensie, że nie była agresywna czy też dominująca ale posiadała dużo technicznych zainteresowań przez co wachlarz rozmów był szerszy. Mogłem z nią pogadać bardzo swobodnie na różne tematy, nawet te głębsze. Swoboda rozmowy była niesamowita, dla przykładu ze zwykłego podesłania linku z jakimś artykułem potrafiła nam się rozwinąć długa i ciekawa rozmowa. W miarę jak ta znajomość nam się rozwijała zaczęły pojawiać się tematy osobiste. Przez okres ok. dwóch lat zdążyliśmy poznać się bardzo dobrze i zbliżyć się do siebie tak, że zaczęło wyglądać to jak przyjaźń przy czym oboje pozwalaliśmy sobie na wzajemną dozę flirtu. Ja nie czułem się sfriendzonowany bo na niczym więcej mi nie zależało. Ona traktowała mnie fair, nie starała się zrobić sobie ze mnie chłopca do wyżalania się, choć kiedy miała poważny problem to potrafiła przyjść z nim do mnie. Widziałem jednak, że uważa mnie za atrakcyjnego faceta, że ma do mnie dużo szacunku. Potrafiła zainicjować spotkanie, rozmowę, sama też flirtowała, mnie na flirt pozwalała i odpowiadała pozytywną reakcją. Widać było, że wzajemnie dobrze się nakręcamy więc po okresie czysto koleżeńskim nastał okres niejako przeramowania relacji, było coraz więcej flirtu, coraz więcej podtekstów, sugestii, zarówno z mojej jak i jej strony. Zacząłem się zastanawiać czy może nie warto byłoby spróbować rozwinąć z relacji przyjacielskiej czegoś więcej. Miałem obawy bo takiej bliskości nazwijmy to „mentalnej” nie widziałem z reguły ani w moich poprzednich relacjach ( ale one były z reguły krótkie ) ani w relacjach moich znajomych ani nawet w relacji moich rodziców. Jednak pomyślałem, że w czasach kryzysu relacji może warto wziąć to za dobrą kartę i spróbować. Zatem wydawało mi się, że najlogiczniejszym podejściem będzie takie, że skoro do tej pory byłem po prostu sobą, nikogo nie musiałem przed nią zgrywać i tak dobrze to wszystko zaskoczyło, to powinienem w relacji partnerskiej taki właśnie pozostać. Okres kiedy oficjalnie spotykaliśmy się ze sobą nie potrwał dłużej niż pół roku. Ewidentnie coś nie grało i ja też to widziałem od jakiegoś już czasu, wkradło się jakieś napięcie zamiast swobody, coraz trudniej było nam nawiązać rozmowę. Niby kontakt ciągle jest i to dosyć częsty, regularnie sprawdzamy co tam słychać u tej drugiej osoby ale ja już sobie odpuściłem wychodzenie w tej relacji ponad koleżeństwo tym bardziej, że w przeciągu roku po naszym rozstaniu doszło do dwóch sytuacji kiedy to z imprez naszych znajomych wracaliśmy razem, jednak za każdym razem hamowała całą sytuację w kulminacyjnym momencie mimo, że sama jeszcze na imprezie potrafiła zainicjować kontakt, dotyk, coś zasugerować i to nie wynikało ze stanu upojenia alkoholowego.
Przyznam, że po tym doświadczeniu jestem trochę zdezorientowany. Skoro przez 2,5 roku znajomości, zachowując się w określony sposób potrafiłem wzbudzić w dziewczynie niesamowitą chemię, którą potwierdzała swoim zachowaniem to coś bardzo szybko tą chemię zabiło. Piszę o tym wszystkim w kontekście powyższego artykułu i budowania bliskości z partnerem czy to możliwe by moje zachowanie, które przez ponad dwa lata na stopie koleżeńskiej przynosiło pozytywne rezultaty nagle po przeramowaniu relacji zaczęło przynosić odwrotny skutek? Czy może bardziej prawdopodobnym jest to, że w okresie koleżeńskim zachowywałem odpowiednią proporcję cech alfa/beta, która skutkowała rozwinięciem bliskości bez utraty atrakcyjności a po przejściu na stopę partnerską zacząłem – może nieświadomie – zbytnio przechylać się w stronę beta? Bo jednak rzeczy o których traktuje powyższy artykuł, czyli budowanie bliskości nijak nie kojarzą się z postawą alfa, czy to jest możliwe aby w związku partnerskim, zbudować jednak tą przyjaźń i bliskość nie tracąc na tyle postawy alfa aby nie stało się to nieatrakcyjne i zachować pożądaną proporcję ech alfa/beta?
Wcale się nie dziwię, że część osób odpuszcza sobie tą całą grę lub w ogóle zwyczajnie przyjmuje postawę „od teraz będę egoistycznym chujem”. Bo naprawdę mam czasami wrażenie, że już samo budowanie bliskości w związku nawet bez stawiania kobiety na piedestale skutkuje obniżeniem męskiej wartości i negatywnie wpływa na kobiece pożądanie.
Nie da się być w związku bez cech beta, bo one są istotą tego: odpowiedzialność, lojalność, wierność, zaangażowanie (więc też bliskość). Alfa są potrzebne by trzymać pożądany przez kobiety wysoki status, ciekawość, pożądanie i to co nazywają męskością, która w parze z zaangażowaniem beta da związek, choć nigdy nie będzie na takim poziomie jak w chłodnej, choć nawet seksualnej relacji.
Niedojrzałej kobiecie jednak nie będą pasować te cechy, a będzie szukała np. niedostepności emocjonalnej, a byłeś przecież niezdobyty 2 lata i tylko to mogło ją nakręcać.
Trudno po tym wpisie wskazać punkt zapalny. Doszło w ogóle do czegoś więcej, niż jakiś tam „dotyk”? Może chemii fizycznej brakło, a może jednak sam zacząłeś się spinać, że teraz jak jesteście w związku to urosły oczekiwania i stąd trudność w rozmowie? Może wywlekałeś uczuciowość i zależność (czyli brak dominującej postawy, a raczej podążająca za kobietą?). Coś tam musi być z tyłu głowy, albo u Ciebie, albo u niej. Ktoś coś zmienił z okresu przed głębszą relacją, ale kto, z krótkiego opisu nie wywnioskujesz.
Poza tym, cóż, zdarza się. Może po prostu pasujecie do siebie tylko po koleżeńsku, tak do pogadania i tyle. Choć to dziwne dla mężczyzny, to kobiety operują emocjami. Na logikę przecież było super, no ale na logikę. Mężczyzna by mógł z taką żyć i dalej tak samo rozmawiać jak rozmawiał, nie? A kobieta może się wycofać emocjonalnie.
Dużo z nich też ma wyniesione inne standardy z domu, jak tyle się znaliście to wiesz na pewno czy byłeś podobny do jej ojca i czy ojca kochała i szanowała i czy matka dominowała w tej relacji, zarządzała pieniędzmi, domem, wychowaniem, czy to jednak ojciec podejmował decyzje i był głową rodziny. To daje sporo odpowiedzi.
Ogólnie dawno nie byłeś u mnie, albo się nie wypowiadałeś.
Nie byłem chyba raczej niedostępny, początkowo kiedy już dosyć zbliżyliśmy się do siebie traktowałem ją w podobny sposób jak traktuję męskich przyjaciół czyli bez przesadnej emocjonalności ale jednak empatycznie z tą różnicą, że później doszedł flirt, którego brak w przyjaźni męskiej. Najfajniejsza w tym wszystkim była swoboda w kontakcie, chęć podyskutowania na różne tematy, zdarzało się, że czasem przyszła z jakimś problemem i ja też nie miałem wtedy oporu, żeby powiedzieć jej co sądzę o całej sprawie. Początkowo nie chciałem tego rozwijać poza przyjaźń więc się nawet nie zastanawiałem czy w takich momentach negatywnie wpływam na swoją męską wartość ale widziałem po jej reakcjach i zachowaniu, że widzi we mnie tą atrakcyjność. Mi też kilka razy zdarzyło się jej powiedzieć, że coś nie poszło po mojej myśli i ona również potrafiła wysłuchać co mam do powiedzenia i podzielić się swoją opinią ale generalnie nie zwierzałem się ze wszystkich swoich problemów. Te dwa lata gdy pozostawałem „niezdobyty” to był okres gdy ona była w poprzedniej relacji a ja miałem na tapecie relację nad której rozwojem pracowałem. Właściwie jej byłego faceta też poznałem więc lojalnie nie chciałem tym bardziej robić mu konkurencji choć słyszałem, że bywał o mnie trochę zazdrosny. Kiedy zarówno jej relacja się popsuła jak i z mojej opcji nic nie wynikło to dopiero wtedy zaczęliśmy rozwijać to ponad przyjaźń. Zatem znalazłem się w sytuacji gdzie miałem już zbudowaną pewną bliskość, dziewczyna już wcześniej potwierdzała swoim zachowaniem, że uważa mnie za atrakcyjnego faceta jednak należało jeszcze rozwinąć napięcie seksualne. Początkowo miałem z tym opór bo nie byłem pewien, czy nie jest ona jeszcze jakoś związana emocjonalnie ze swoim byłym więc nie chcąc wpaść w rolę pocieszyciela przeciągałem trochę ten okres, mimo wszystko umiejętnie ją nakręcając i z nią flirtując. Rzeczywiście wyglądało to wtedy tak, że ona bardziej goniła mnie niż ja ją i gdzieś po pół roku wylądowaliśmy razem w łóżku i zdecydowaliśmy, że spróbujemy czy coś z tego wyjdzie.
Tak, sypialiśmy ze sobą przez ten półroczny okres, w którym się spotykaliśmy więc to nie tak, że to wszystko skończyło się na flircie.
Co do dwóch sytuacji już po naszym rozstaniu, w których byliśmy razem u znajomych a kończyliśmy u mnie wo domu, cóż zawsze zaczynało się to bardzo gorąco. W obu tych sytuacjach miałem już ją w łóżku, rozebraną, z pośladkami czerwonymi od klapsów i rozwojową sytuacją jednak kiedy z pieszczot chciałem przejść do czegoś więcej to zaczynała hamować całą sytuację. Po drugim razie powiedziałem wprost, że jak ma to tak wyglądać, że ona wysyła mi sprzeczne sygnały to ja nie mam ochoty na takie kręcenie się w kółko i na tym to wszystko stanęło.
Zdaję sobie sprawę, że kobiety operują emocjami. Staram się jedynie wywnioskować, które z moich zachowań źle wpłynęło na te emocje bo jestem pewien, że one były.
Gdy byliśmy na stopie koleżeńskiej to nie miałem na sobie żadnej presji, po prostu byłem sobą i wszystko świetnie grało, od rozmów czysto koleżeńskich po późniejszy flirt i budowanie napięcia seksualnego w okresie przeramowania relacji.
Gdy już przeszliśmy na stopę partnerską postanowiłem pozostać taki jak do tej pory ale ciężko mi wywnioskować czy:
– problem tkwił w tym, że to co pozytywnie ją nakręcało przez okres koleżeński mogło przestać działać w relacji partnerskiej, jednak okres ten trwał dosyć długo i jeśli już wtedy robiłbym coś nieatrakcyjnego to moja wartość jako faceta posypałaby się już dużo wcześniej,
– czy może jednak po przejściu do relacji partnerskiej mam tak jak piszesz jakieś podświadome spięcie i nie mam już w swoich działaniach tej swobody a więc nie idzie wtedy za tym silna emocja i pewności siebie i stąd trudności w komunikacji. Może wtedy swoim zachowaniem pokazałem zbyt dużo uległości i zależności, może zacząłem oblewać jakiegoś rodzaju shit testy podświadomie panikując, że coś zaczyna się psuć i okazując więcej zaangażowania niż ona w pewnym momencie.
Szukam rozwiązania, żeby w następnych relacjach nie popełniać tych samych błędów ale nie chcę przeciągnąć struny aby przypadkiem nie pozbyć się pozytywnych cech beta, które pozwalają na zbudowanie relacji. Mogę oczywiście być teraz dużo chłodniejszy i przestać dbać o bliskość i głęboką więź ale co potem ? Wracanie do domu do osoby o której niewiele tak naprawdę wiem, rozmowy o zakupach, rachunkach i o tym co było w pracy i to wszystko? Ale czy to jest droga do satysfakcjonującego związku? Ten dwuletni okres w opisywanej przeze mnie relacji dowodzi jednak, że robiłem wszystko jak należy i naprawdę nie zgrywałem wtedy definicyjnego samca alfa a mimo to ciągle potwierdzała swoim zachowaniem, że ma mnie za atrakcyjnego faceta. Nie stawiałem jej na piedestale ale też nie wypinałem się zupełnie na jej problemy jeśli już przychodziła z nimi do mnie mając do mnie zaufanie. Kontakt był swobodny, pula tematów do rozmów ogromna, rozmowy przychodziły łatwo, krępująca cisza praktycznie się nie pojawiała, dziewczyna naprawdę otworzyła się mentalnie i inwestowała w tę znajomość. Przychodziło mi to naturalnie, bez spinania się i w takiej formie relacji odnajdywałem dużo satysfakcji ponieważ nie musiałem nikogo udawać a dostawałem pozytywną odpowiedź od dziewczyny, która świadoma była tego, że facet to też człowiek a nie kamienny posąg i też może mieć czasami ochotę zamienić kilka słów. Może właśnie gdy zaczęło mi zależeć wtedy zgubiłem atrakcyjną postawę i tylko wydawało mi się, że zachowuję się tak samo jak przed wejściem w partnerstwo.
Nie jestem w stanie wskazać Ci co konkretnie nie zagrało, natomiast chciałbym zwrócić uwagę na fakt, że mężczyźni i kobiety zupełnie inaczej interpretują flirt i dotyk.
Dla mężczyzny flirt to droga do zaplanowanego celu, natomiast dla kobiety bardzo często to zwykła zabawa. Tak prozaiczna, jak dla chłopaka zagranie meczu w piłkę/kosza/inną grę z drugim chłopakiem, którego akurat spotkał na boisku. Swoją drogą – przez analogię – dla dziewczyny zagranie w jakąś grę sportową, to bardzo często nie jest żadna zabawa, czy przyjemność sama w sobie (bo woli siedzieć zamiast praktykować aktywność fizyczną), lecz środek do celu – najczęściej do nawiązania/pogłębienia relacji, albo świadomego dbania o sylwetkę.
Podobnie dotyk. Wystarczy popatrzeć sobie, z jaką swobodą dotykają się wzajemnie dorosłe koleżanki, a z jaką konsekwencją unikają wzajemnego dotyku dorośli koledzy, aby dostrzec że przedstawiciele jednej i drugiej płci mają kompletnie inną wizję tego, co chce przekazać jedna osoba dotykając drugiej. Ty jako mężczyzna dopatrujesz się w dotyku czegoś, czego druga strona dotykając nie miała na myśli. To niezrozumienie powoduje irytację obu stron.
Widzę w tym artykule siebie 🙂 Z tym, że ja już się pogodziłam (przynajmniej tymczasowo) z tym, że raczej zostanę singielką na zawsze. Wiem, że powinnam założyć kiedyś rodzinę, tylko w tych czasach nie ma to większego sensu, bo nie mam zamiaru być samotną matką w przyszłości. Z resztą, żebym miała zakładać rodzinę, partner musiałby być ideałem, właśnie po to żeby uniknąć samotnego rodzicielstwa w przyszłości. Tymczasem ciężko brać ślub czy w ogóle planować jakąkolwiek przyszłość z kimś, kto nie ma jakiegoś jasnego planu, wizji np. co do kwestii mieszkaniowych, podziału obowiązków, spraw finansowych itd.
partner musiałby być ideałem
Niemożliwe. Zresztą sama nim jesteś, żeby tyle wymagać?
Tymczasem ciężko brać ślub czy w ogóle planować jakąkolwiek przyszłość z kimś, kto nie ma jakiegoś jasnego planu, wizji np. co do kwestii mieszkaniowych, podziału obowiązków, spraw finansowych itd.
A to akurat prawda, ale z tego co pamiętam sama sobie taki łańcuch na szyję założyłaś. Jesteś dorosła i odpowiedzialna za swoje wybory, ale i za konsekwencje swoich wyborów.
Nie jestem, ale żeby móc zakładać rodzinę mężczyzna musiałby być ideałem. Po prostu 🙂
Tak. Na szczęście nie mam na szyi łańcucha w postaci „muszę założyć rodzinę, żeby się usamodzielnić/żyć na lepszym poziomie” (wyprowadzić od rodziców). Lubię swojego partnera i spędzać z nim czas, tyle mi wystarcza.
Ale wiesz, że to racjonalizacja? Człowiek uczy się mechanizmu obronnego przez postawienie sobie nierealnej poprzeczki i stąd żyje mu się łatwiej. Niestety to nie jest nic prawdziwego i realnego, a oszukiwanie się. Ale jak ktoś jest happy… niech mu gra.
Być może masz rację, ale wystarczająco się nasłuchałam/naczytałam o ciąży/porodzie/połogu/byciu samą w 4 ścianach z dzieckiem, żeby ryzykować… Nie mam jakiejś sztywnej wizji jak moja rodzina miałaby wyglądać, ale na pewno nie tak, że ja zajmuję się domem, dzieckiem + pracuję na etat.
Feministki tworzą w kobietach strach, więc ten strach jest. Ja tam po to stworzyłem stronę m.in, by to leczyć. Jedna cały czas mi powtarza jaki to wielki ból to poród, a mężczyźni to dziś tacy słabi, że nie bedą chcieli oglądać porodu. Cóż, wrzucenie do jednego wora wszystkich. Zresztą nie każda kobieta chce być oglądana w tym stanie i ma prawo. Plus są cesarki pod znieczuleniem. Ogólnie tona możliwości. Trzeba jednak dobrze wybrać lekarza prowadzącego.
Ja nie mówię o wypowiedziach feministek. Wystarczy wejść sobie na „mamowe” strony, fora, fp itd. Tam się wielu rzeczy dowiesz 😀
Z resztą, wybór między porozrywanym kroczem a rozerwanym brzuchem to raczej słaby wybór. W sumie nie wiem co bym wybrała, bo wizja tego że rozrywają mi brzuch i widać moje jelita w czasie kiedy jestem cały czas przytomna, ale znieczulona od pasa w dół, nie jest czymś co mnie przekonuje. Nt. bólu porodowego wypowiadać się nie będę, bo w sumie nie wiem. Martwi mnie bardziej to, że z porozrywanym wszystkim trzeba się jeszcze dzieckiem zajmować i nie można nawet dojść do siebie w spokoju. Do tego facet, który nie pomoże przy niemowlaku bo pracuje/to „babskie” zajęcie/inna wymówka, depresja poporodowa, nieprzespane noce przez kilka lat. Rozkład obciążenia jest w tym wypadku nierówny, więc albo facet-ideał albo moja macica uschnie 😀
Nikomu krzywdy nie robisz z tym usychaniem oprócz sobie ;>
A co do for – powiem tak, kobiety uwielbiają narzekać, tym bardziej na forach. Te szczęśliwe siedzą teraz z „bąbelkami” i nie robią dymu 🙂
Z tą depresją poporodową to też zasłyszane od tamtej co tak mówi, że poród boli. No, jednak żadnego nie przeżyła, ale strachu się już najadła psychicznie i próbuje przekonać innych, że ma rację.
No ale to tylko marna próba odwrócenia uwagi od swoich realnych potrzeb…
Psychologia 🙂
Robienie sobie bombelka ze złym facetem jest robieniem sobie krzywdy 😐
Bo boli 😀 Mnie osobiście ból nie przeraża, tylko czysto fizjologiczne rzeczy jak np. wiadro zamiast pochwy po porodzie lub jelita na wierzchu w czasie cesarki. Ale depresja poporodowa to fakt. Smutne, że faceci mają słabą świadomość na ten temat, bo mogliby się bardzo przydać w tym czasie…
wiadro zamiast pochwy po porodzie
I? Wszystko wraca do normy po max kilku msc.
jelita na wierzchu w czasie cesarki
Tyle cesarek było przeprowadzonych już na świecie, że to żaden problem.
Smutne, że faceci mają słabą świadomość na ten temat, bo mogliby się bardzo przydać w tym czasie…
Więc trzeba uświadamiać.
Tak samo mężczyźni z depresją, fajnie jakby mieli wsparcie kobiet, zamiast mówienia różnych nieładnych pierdół na ich temat, czy odrzucania w problemach. Obie płcie mają pracę do wykonania. Oczywiście zawsze łatwiej jest być egoistą.
Kto idzie na łatwiznę ten nie powinien niczego innego oczekiwać od drugiej osoby.
Jest ryzyko, że jednak nie wróci 😉 Podobnie jak wisząca skóra na brzuchu, nabrzmiałe, wiszące piersi etc. Niektórym wraca do normy, innym nie.
Dla ciebie nie problem. Mnie to obrzydza i nie wyobrażam sobie leżeć ze świadomością że właśnie mam jelita na wierzchu. Dlatego mówię – wybór między porodem naturalnym a cesarką to żaden wybór.
Hmm, zrozumiałam jakbyś sam nie wierzył zbytnio w depresję poporodową i myślał, że kobiety sobie coś „wymyślają” bo jakaś feministka czy inna koleżanka ci powiedziała…
Owszem, tylko kobieta nie jest od troszczenia się o rodzinę w takim stopniu jak facet. Więc jak za bardzo zatapia się w swojej depresji, to ja nie jestem w stanie tego wytrzymać. Mogę zaprowadzić do specjalisty i przytulić.
nigdy nie wraca, można zrobić operację plastyczną (chirurgia estetyczna) wtedy wróci i będzie wyglądało lepiej niż przed porodem.
I do świadomości mężczyzn u kobiet, które rodziły naturalnie „obwód” zawsze zostanie szerszy niż, kobiet które nie rodziły. Czy w czasie stosunku jest to odczuwalne, nie wiem może jakiś mężczyzna się wypowie.
przy naturalnym porodzie dochodzi do wyjścia hemoroidów (czasami wraca do normy, a czasami nie – a to też nie jest estetyczne, rodzenie dziecka nie jest estetyczne, nawet oddaje się mimowolnie kał jeżeli nie było wcześniej przeprowadzonej lewatywy). Cesarka powinna być w sytuacji zagrożenia życia a nie z powodu obaw przed bólem.
Nie zgodzę się, kobieta jest od „troszczenia się” w takim samym stopniu jak facet. Jeżeli tego nie rozumie nie dojrzała do związku, żadnego. Nawet nie powinna mieć rybek, ani kota.
Depresja jest to choroba leczona przez psychiatrę, a wsparcie rodziny i otoczenia jest jednym z wielu czynników czy ktoś dojdzie do zdrowia czy nie. Ani mąż/ ani żona nie wyleczy współmałżonka z depresji,
Ideałem dla kogo? Twoje priorytety, wymagania mogą odbiegać od obrazu „idealnego” ojca. Jeżeli sama nie dążysz do zostania „idealną” żoną/matką to czego oczekujesz od mężczyzn?
Umiesz prać, gotować, sprzątać, prasować, troszczyć się o najbliższych, opatrywać rany, jesteś cierpliwa, ugodowa, wierna, wytrwała, pracowita, potrafisz zarobić na siebie, masz mieszkanie, stabilną pracę itd.?
u kobiet, które rodziły naturalnie „obwód” zawsze zostanie szerszy niż, kobiet które nie rodziły
A gdzie tam, to jest mięsień, wraca do normy i nawet można go ćwiczyć.
Czy w czasie stosunku jest to odczuwalne, nie wiem może jakiś mężczyzna się wypowie.
No więc się wypowiem, nie czuć zmiany, tym bardziej jak kobieta trenuje.
Nie zgodzę się, kobieta jest od „troszczenia się” w takim samym stopniu jak facet. Jeżeli tego nie rozumie nie dojrzała do związku, żadnego. Nawet nie powinna mieć rybek, ani kota.
No, ładnie powiedziane.
Depresja jest to choroba leczona przez psychiatrę, a wsparcie rodziny i otoczenia jest jednym z wielu czynników czy ktoś dojdzie do zdrowia czy nie. Ani mąż/ ani żona nie wyleczy współmałżonka z depresji,
Zgadzam się, ale wsparcie otoczenia jest nieocenione, tym bardziej osoby która mówi że „kocha” i ma być najbliższa.
Widzisz, nie znam się aż tak na porodach 😀 O wypadających hemoroidach nie wiedziałam, ale jest jeszcze wiele takich „kwiatków” związanych z porodem/połogiem/ciążą… Dlatego gdybym miała kiedyś planować ciążę to przyszły tatuś najpierw musiałby zrobić odpowiedni research na ten temat, żeby nie było zdziwienia, że potem brzuch wisi, rozstępy są, hemoroidy wypadają a pochwa jest jak wiadro…
Dlatego gdybym miała kiedyś planować ciążę to przyszły tatuś najpierw musiałby zrobić odpowiedni research na ten temat
Ty mu wysusz głowę o to.
Jak siada na kanapie po pracy, bo musi odpocząć – też takiego wystawia się za drzwi.
No nieprawda, jak jest możliwość można odpocząć. Rozumiem że u Ciebie jest tresura i musztra… nie wiem kto na to pójdzie.
Kult zapier***ania to z komuny się wziął. Zbyt dużo stresu, przemęczenia, potem zawał i rak.
Ale nie wiadomo jak się zachowa kiedy już rzeczywiście dziecko będzie i okaże się, że nie ejst sielankowo (bo jakos w 90% czasu nie jest)
To też napisałem w artykule, trzeba wiedzieć jak dana osoba reaguje w problemach.
Wiadomo, że tak. Przecież sam na to nie wpadnie. Ale najpierw trzeba znaleźć ten ideał 😉
Nie… Nic takiego nie powiedziałam. Tylko jeżeli jest do ogarnięcia dom/mieszkanie i dziecko to się to robi, a nie zwala na kobietę.
Sprytnie 😀 To teraz wymyślę jakiś problem i przetestuję.
Ale najpierw trzeba znaleźć ten ideał
Najpierw trzeba szukać i być wolną.
Tylko jeżeli jest do ogarnięcia dom/mieszkanie i dziecko to się to robi, a nie zwala na kobietę.
Spokojnie, pralka wypierze, zmywarka pozmywa, obiad się kupi, straszna robota. A dziecko? Te kobiety co lubią dzieci same powiedzą – dobra, ja się chce zająć moim dzidziu dziudziu…
Sprytnie To teraz wymyślę jakiś problem i przetestuję.
Mnie tak jedna z byłych niedoszłych testowała. Coś pierniczyła o tym, że jakaś osoba w jej otoczeniu umiera, albo że zepsuł się samochód na środku ulicy, udawała panikę i ogólnie wypytywała mnie o rady – ale był to tylko test, a ja się przejmowałem niepotrzebnie. No cóż, wstręt do manipulatorek jest naturalny.
No ale dzięki temu mogę kogoś uświadomić…
Ogólnie nie radziłbym tworzyć sztucznych problemów, bo dostaniesz sztuczną odpowiedź i do tego można łatwo zepsuć zaufanie. No i nie widzieć w sobie winy…
https://swiadomosc-zwiazkow.pl/w-jakim-celu-zaburzone-kobiety-wynajduja-problemy-z-kapelusza/
Nie szukam. Sprawdzam, bo może właśnie mam ideał w ręku.
Skoro wszystko robi się samo, to niech facet wstawi zmywarkę, pranie i pojedzie kupić ten obiad. A kobiety nawet te które lubią dzieci też potrzebują czasem czasu dla siebie z nie wiecznie być z dzieciakiem…
Jak problemu nie wynajde to go nie będzie, bo ich nie mam xd poza drobnymi, że się np. Stresuję czymś…
Nie szukam. Sprawdzam, bo może właśnie mam ideał w ręku.
Ehe. Siebie oszukasz, psa oszukasz, świnkę morską oszukasz, ale mnie nie oszukasz.
Skoro wszystko robi się samo, to niech facet wstawi zmywarkę, pranie i pojedzie kupić ten obiad.
Ano może to zrobić, no problem.
A kobiety nawet te które lubią dzieci też potrzebują czasem czasu dla siebie z nie wiecznie być z dzieciakiem…
Jasna sprawa. Tyle, że w naszej patriarchalnej kulturze go wyśmieją, choć to się powoli zmienia. Kiedyś mężczyzna prowadzący wózek był nie do pomyślenia, dziś ojcowie chodzą na spacery.
Jak problemu nie wynajde to go nie będzie, bo ich nie mam xd
Oby tak dalej. I nie ma co wynajdywać, jak ich nie ma.
„go wyśmieją,” Na und? No, no i… co?
Tak, to jest problem, tzn. problemem jest nasz (wasz) polski antyindywidualizm, w czym zawiera się również, o ile nie przede wszystkim, obawa i strach przed wychyleniem się, przed byciem innym, innym choćby tylko na troszkę. I w dalszej kolejności też przed jak powyższej owym wyśmianiem z takiego lub innego powodu. Czy powiedzmy mnie (sorry, że zdanko o sobie) ktoś tam za coś wyśmieje, wyśmiewa czy wyśmiałby, dynda i wisi mi najdokumentniej. No, ale jeśli tej twój ideał, prawie ideał bądź potencjalny ideał, tego obawia się, to cóż, hm, jakie oczekiwania, taki i ideał, trafił pewnie swój na swego.
Nie wiem jak uważasz ale czy przy takiej postawie nie byłoby lepiej i dla niej i dla niego aby żadnego związku nie tworzyła, już nie mowie o dziecku? Zresztą w takiej sytuacji to chyba nie jest dziwne że facet nie che składać żadnych przysiąg
Nie wiem jak uważasz ale czy przy takiej postawie nie byłoby lepiej i dla niej i dla niego aby żadnego związku nie tworzyła, już nie mowie o dziecku? Zresztą w takiej sytuacji to chyba nie jest dziwne że facet nie che składać żadnych przysiąg
Ja to wiem i Ty to wiesz.
Co ty możesz wiedzieć :p
Dla Ciebie może nie, ale dla wielu facetów tak, bo przecież kobieta „siedzii” w domu z dzieckiem…
Kogo wyśmieją i za co? 😀
Związek to sprawa moja i partnera… Przecież nikogo do siebie nie zmuszam. A gówniaka nie chcę. Nie w dzisiejszych czasach 😉
No jak najbardziej twoja sprawa z tym partnerem, ale chyba nie dziwisz się że raczej żaden nie leci do kościoła czy tam urzędu z deklaracjami po grób?
A który był leciał? Facetom jest wygodniej żyć „na kocią łapę”. Tak jak powiedziałam – nie mam potrzeby zawierania ślubu. Na ślub cisną biedniejsze, słabo wykształcone kobiety bo to podniesie im status, polepszy życie. W moim wypadku, moje życie uległoby zmianie.. Na gorsze 😉
Fajnie sobie to tłumaczysz. Niestety a może i stety odpowiedź dlaczego nie leci z tymi obrączkami jest zawarta w twoich komentarzach Wystarczy poczytać i wszystko jasne zamiast uprawiać tę racjonalizację, ale jak tam wolisz
Ostatnio coś przebąkuje o zaręczynach, ale mówię mu, że za młoda jestem, jeżeli to cię pocieszy 😀 Czyli moze nie jestem taka zła.
Mnie nie ma co pocieszać Lepiej przemyśleć swoje podejście, choć z tego co widzę długa droga do tego i raczej łatwo by nie było.
Niestety, nie ma co przemyślać. Chcę żyć na odpowiednim poziomie, a mąż i dziecko by ten poziom obniżyły. Co innego, gdybym znalazła ten ideał.
W bajki to małe dziewczynki mogą wierzyć a te dorosłe to raczej powinny złapać kontakt z ziemią ale w takiej sytuacji to raczej nie jest proste.
Przemyśleń by się sporo znalazło, ale najpierw trzeba znaleźć właściwy punkt wyjścia i przede wszystkim widzieć taka potrzebę, choć w gruncie rzeczy odpowiedzi są proste. Ale to każdego wybor
Chyba się nie rozumiemy… Cały czas piszę, że nie mam potrzeby rodziny bo to by mi obniżyło status życiowy… 😀 Gdyby facet miał chociaż swoje mieszkanie, to mogę pomyśleć 🙂
I właśnie w tym problem ze tak myślisz, bo to de facto uniemożliwia zbudowanie normalnego związku.
Ale tak jak mówię każdy ma swój wybór.
To w czym problem? Po co cała ta dyskusja, skoro jest dobrze? A może to racjonalizacja?
Racjonalizacja, małej skrzywdzonej dziewczynki. A ty jesteś ideałem rozumiem?
Czemu ten „ideał” miałby wybrać akurat ciebie? Sama masz do zaoferowania choć zbliżony poziom?*
Rozumiem, że ty masz swoje mieszkanie? **
*-pytanie retoryczne
**-kolejne pytanie retoryczne
„słabo wykształcone kobiety bo to podniesie im status„.
Taaa. Tyś, Szanowna Majo (kłaniam się nisko), wykształcona pewnie niesłabo. Znakiem tego kształc-U-na mocno. Pewnie też w takich dziedzinach jak per esempio zarządzanie, obojętnie tam czym, bankowość, finanse, księgowość, ubezpieczenia und und so weiter und so fort. PS. Nie, generalnie nie mam nic przeciwko takim rzeczom, bo niby co i niby dlaczego mieć miałbym, zauważyłem atoli, że osoby szermujące swym (formalnym) wykształceniem, często posiedli je właśnie w powyższych bądź im podobnych dziedzinach, (albo robią w tym za przeproszeniem gwnie). Można by też tu jeszcze dodać, choć odkrycia to bynajmniej nie stanowi, że zwykle są to osoby, nb. przeważnie kobiety, wywodzące się z kręgów społecznych niskich i niziutkich, dla których owo np. zarządzanie, tu w sensie symbolu czy skrótu myślowego, to wielki a wielki i jeszcze raz bardzo wielki awans. OK. Do rzeczy. Właściwie to nie wiem, o czym owa z Szanowną Mają dyskusja jest. Szanowna Maja deklaruje otóż swą niechęć do wejścia w związek, po czym informuje świat, za pośrednictwem tego portalu, o powodzie vel powodach tej, jakże oryginalnej decyzji (głównie jest nim, jak wiemy, obawa przed obniżeniem swego statusu, he, he).
Jest ryzyko
Jest nawet ryzyko, że jak się położysz to może Ci żyrandol spaść na głowę, jak będziesz iść po prostej drodze, że się przewrócisz… i tak można sobie wmawiać.
Dlatego mówię – wybór między porodem naturalnym a cesarką to żaden wybór.
Ale jednak wybór, bo jest więcej niż 1 opcja ;>
Hmm, zrozumiałam jakbyś sam nie wierzył zbytnio w depresję poporodową i myślał, że kobiety sobie coś „wymyślają” bo jakaś feministka czy inna koleżanka ci powiedziała…
Sama tak odebrałaś. To nie jest kwestia wiary, a nauki, istnieje takie termin.
Owszem, tylko kobieta nie jest od troszczenia się o rodzinę w takim stopniu jak facet.
Przeszłe czasy. Jakby tak było to mężczyźni mogliby godnie zarobić na tą rodzinę i byliby na tyle wspierani, by byli silni – także przez swoje dobre kobiety.
Więc jak za bardzo zatapia się w swojej depresji, to ja nie jestem w stanie tego wytrzymać.
No więc okej, on nie musi wytrzymywać humorków, wymagań i innych, różnych wad kobiety, tym bardziej jeśli ona chce bezpieczeństwa.
A jakie on ma bezpieczeństwo, jeśli ona od razu ma myśl, że nie wytrzyma i uzna go za problem? To jest schemat niszczenia relacji, który opisałem w punkcie 6.
Związek dla wygody to nie miłość, koniec kropka.
Ryzyko, że po porodzie nie wróci się do formy sprzed jest dużo bardziej prawdopodobne 😉
No tak.. Trochę taki wybór czy wolałbyś mieć odciętą rękę czy nogę 😀
Więc niech facet tyra jak kobieta w domu 😐
Przynajmniej nie mam takich wad :>
Największym problemem rodzin w postaci związku dwojga ludzi jest to, że ten model nie jest oparty o ludzką naturę, lecz ludzką fantazję. Człowiek jest stworzeniem stadnym. Tworzy stada jak wiele gatunków małp, a nie pary, jak wiele gatunków ptaków. Traktowanie męża/żony jako najważniejszej osoby, a przyjaciół/sąsiadów jako ludzi drugiej kategorii jest sprzeczne z ludzką naturą.
Taki związek da się utrzymać tylko sztucznie, przez odpowiednio silną presję społeczną, która kiedyś była, ale stopniowo jest likwidowana.
Gdy jeszcze dodać do tego fakt, że tak na prawdę kobiety i mężczyźni wcale nie darzą się jakąś nadzwyczajną sympatią i preferują towarzystwo osób tej samej płci (co widać choćby po spotkaniach rodzinnych, podczas których bardzo często samoistnie zachodzi segregacja płciowa), oraz że propaganda sugeruje szukanie praktycznie niemożliwego do zaistnienia ideału, to mamy problem jaki mamy. Dawniej małżeństwa się trzymały, bo była społeczna presja na ich utrzymanie, jak również ludzie nie mieli złudzeń co do rodzaju relacji jaką jest małżeństwo. Wiele potrzeb emocjonalnych trzeba zaspokoić wśród osób tej samej płci i choćby się małżonek/małżonka dwoił i troił to niestety nie podoła temu zadaniu, bo jest jednak płci przeciwnej i ma inną emocjonalność.
Tu chyba należałoby mimo wszystko wprowadzić pewne rozgraniczenie otóż monogamia sama z siebie nie wyklucza jeszcze cudzołóstwa i jako taka nie musi wcale stać w sprzeczności z jak to ująłeś „ludzką naturą”. To dopiero wierność po sam grób jest tym elementem, który występuje w naturze jeszcze rzadziej nawet u monogamicznych ptaków.
Jeśli wziąć za pewnik opinie części środowiska naukowego szpeców od antropologii i ewolucjonistów to wygląda na to, że monogamia towarzyszyła człowiekowi już od epoki plejstocenu. Oznaczałoby to, że człowiek we wczesnym etapie swojego rozwoju widział pewne płynące z niej korzyści.
Ponadto sama „stadność” nie wyklucza jeszcze „rodzinności”. Rozumiem, że najbliżej nam do małp więc porównujemy się do nich ale jeśli spojrzeć np. na wilki. Tworzą watahy liczące od kilku do kilkunastu osobników ale z reguły są to osobniki spokrewnione. Nowa skojarzona para odchodzi od watahy i zakłada swoją. (coś jak nasza rodzina, może dlatego człowiek z psem tak dobrze się dogadali już wieki temu 😉 ) A tak poważniej to wilki też wiążą się często w pary na całe życie ale nie wyklucza to cudzołóstwa.
Poza tym, to, że coś leży w naszej naturze dzisiaj nie oznacza, że będzie w niej leżało przez wieczność – ptaki i naczelne też miały wspólnego przodka dawno dawno temu. Ponadto to, że coś leży w naszej naturze nie znaczy, że nie należy się temu sprzeciwiać i wprowadzać pewnych ograniczeń. Zgodzę się z tym co napisałeś, że:
ale czy to właśnie nie jest główny element naszej cywilizacji. To, że społeczeństwo, filozofia i kultura blokowały nasze popędy. Obecnie mamy rozluźnienie pewnych reguł i zasad więc nie ma dziwne, że widzimy to co widzimy.
Moim zdaniem największy problemem jest z kobiecą hipergamią. Z jednej strony, gdyby nie było tego mechanizmu, mężczyźni nie mieliby motywacji to rozwijania siebie a zatem hipergamia na pewno wprowadza pewien rodzaj rywalizacji, który z punktu widzenia rozwoju gatunku może mieć na niego pozytywny wpływ.
Żyjemy jednak w czasach, w których kobieca wartość jest sztucznie pompowana i przeceniana. Przecież to aż mdli czasami na sam widok tego jak niektóre panie mają wyolbrzymione mniemanie o sobie: „jestem wyjątkowa, niepowtarzalna”, „nie jestem taka jak inne”, „jeśli nie jesteś w stanie znieść mnie wtedy gdy jestem najgorsza…” itd.) Mężczyźni za to są dewaluowani, coraz bardziej pogardzani, wyśmiewani: „gdzie ci mężczyźni, prawdziwi tacy”. Cóż mógłbym rzec, że dokładnie tam, gdzie te kobiety. To ciągle pewne uproszczenie i generalizacja, to też nie jest tak, że kobietom wszystko spada z nieba na zawołanie ale jednak wielu obszarach w życiu i społeczeństwie są promowane. Zatem bardzo często jest tak, że kobieta przykładając dzisiaj hipergamiczny termometr do faceta chcąc sprawdzić jak bardzo jest „hot” robi to w momencie gdy społeczeństwo wsadziło go do lodówki a ją samą posadziło przy kominku,
W pełni się zgadzam.
Ja akurat bardziej chciałem się skupić na pozaseksualnych aspektach życia, czyli nie na monogamii i cudzołóstwie. Nie wiem jaka jest przeciętna ilość czasu, którą ludzie w naturze spędzali na aktywnościach seksualnych, ale z prostych fizjologicznych powodów nie może to być czas szczególnie długi. Natomiast inne interakcje społeczne to czas znacznie dłuższy i potencjalne źródło większej ilości satysfakcji bądź niezadowolenia z życia.
Stadna natura wielu gatunków małp, a w mojej ocenie także ludzi, polega na tym, że stado składa się z:
– indywidualnych samców
– samic z dziećmi
Stado nie jest podzielone na rodziny w takim rozumieniu, w jakim pojęcie rodziny rozumiemy dzisiaj. Na takiego rodzaju rodziny potrafią być podzielone stada ptaków, ale nie małp. I dla ludzi też jest to nienaturalne. Naturalnym zadaniem samca w stadzie jest działanie dla dobra stada jako całości, we współpracy przede wszystkim z innymi samcami, zupełnie nie zawracając sobie głowy tym, z którą spośród samic ma swoje biologiczne dzieci.
Przypomnijcie sobie swoją własną emocjonalność i zachowania z wieku nastoletniego, wczesnej dorosłości… jak głębokie były więzi z osobami spoza rodziny! A konkretnie to z kolegami, czy przyjaciółmi, bez znaczenia którym terminem to określimy. Podejrzewam, że Wam też zdarzało się nie raz doświadczać prób wzbudzania poczucia winy ze strony matki, za to że osoby spoza rodziny są dla Was ważniejsze niż rodzina. Taka jest męska emocjonalność. Niestety, z powodu sprzeczności relnej męskiej emocjonalności z fikcją romantyczną, realną męską emocjonalność się w mediach zakłamuje, wzbudza w mężczyznach wstyd, aby wyrzekli się swojej emocjonalności i zachowywali jak pozbawione emocji roboty.
Próba spełnienia większości swoich potrzeb emocjonalnych mężczyzny przez interakcje z kobietą to kompletny absurd. Niestety dzisiejszy romantyczny model relacji międzyludzkich zakłada, że mężczyzna ma w ogóle nie mieć przyjaciół – bo ciężko mówić o przyjaźni, jeśli presja społeczna zmusza mężczyznę do traktowania emocjonalnie bliskiego mu człowieka, jak człowieka drugiej kategorii. Nie jest możliwe że typowy mężczyzna znajdzie szczęście w takim modelu.
„Próba spełnienia większości swoich potrzeb emocjonalnych mężczyzny przez interakcje z kobietą to kompletny absurd.” – przegięcie w żadną stronę nie jest dobre. Przyjaciele i partner po prostu spełniają inne role w życiu każdego człowieka. Przyjaciele są od wsparcia, zrozumienia, spędzania czasu . Z partnerem buduje się bliskość i intymność, jakiej nie da najbliższa nawet przyjaciółka czy kumpel. Jeśli potrzebuję czułości czy porady, to kieruję się do męża, jeśli chcę skoczyć na zakupy czy weekend w spa, to zabieram przyjaciółkę. Jednak codzienność spędzam z mężem, to z nim buduję przyszłość, z nim związałam się uczuciowo i materialnie, więc najlepsza nawet przyjaciółka nie będzie w moim życiu stać wyżej, niż on.
Sama też widzę, że dla mojego męża jestem na pierwszym miejscu, ale jego przyjaciele i rodzeństwo też mają dużo miejsca w jego życiu i nigdy nie próbowałabym między nich wchodzić, albo stawać im na przeszkodzie. Cieszę się, gdy mąż na tydzień znika, żeby ze swoimi kumplami pojeździć na motorach po europie, albo powspinać się w górach – mam wtedy czas tylko dla siebie i swoich przyjaciółek.
Znamienne, że porównujesz rodzinę ludzi do małp – jeśli ludzie tak by funkcjonowali, to przecież rządziłaby ta wasza zienawidzona kobieca hipergamia, tylko samiec alfa mógłby się rozmnażać, a reszta panów orbitowałaby tylko na brzegu społeczeństwa, pozbawieni nawet seksu (bo tylko alfa może go mieć). Na szczęście ludzkie rodziny funkcjonują inaczej, mają większą wolność w wyborze strategii i tego, jak chcą funkcjonować – czy jako single, czy monogamiczne pary, czy może są poliamorystami albo homoseksualistami.
Moją najbliższą rodziną jest mąż, niedługo możliwe, że dziecko albo dzieci, i obojgu nam pasuje taki układ, bo oboje dostajemy to, czego potrzebujemy. Jeśli tobie to nie pasuje, szukaj innych możliwości – przyjaciół, którzy tak jak ty nie mają rodziny, i chcieliby tworzyć taką paczkę kumpli (np. wynajmujących mieszkani itd.), albo kobiety gotowej na otwarty związek i dużą wolność (jeśli jesteś heteroseksualny).
Na szczęście ludzkie rodziny funkcjonują inaczej, mają większą wolność w wyborze strategii
Nie bardzo. Geny determinują większość tego co nas spotka, co będziemy lubić, czy co pożądać. Ogólnie temat wolnej woli jest bardzo ciężki, ale wmawianie sobie, że na wszystko mamy wpływ i mamy dowolność wyboru nie jest prawdą, bo dam przykład – nie lubisz grochówki to jaki to Twój wybór? Zakochujesz się w kimś, jaki wybór? Cierpisz po czy zdradzie, wybierasz to? Negowanie hipergamii jest niezbyt rozsądne. Hipergamia nie tylko tyczy genów, ale też zysków z relacji dla kobiet. Praktycznie nie ma odstępstw od tej normy, że kobieta bierze sobie mężczyznę mniej zaradnego, 5x mniej zarabiającego, słabszego i to ona bierze z nim ślub. Homoseksualizm też nie jest wyborem. Jak Cię Twoja płeć brzydzi to nic z tego, zresztą tak samo jak niezbyt ładny okaz płci przeciwnej…
A jak popatrzysz na małpy, to niby przyjaciele nie budują ze sobą bliskości? Na przykład poprzez wzajemne wyszukiwanie sobie pasożytów w sierści? Budowanie bliskości tylko z osobą płci przeciwnej w przypadku ludzi jest zjawiskiem kulturowym a nie biologicznym. Na przykład w kulturach islamskich na więcej publicznej bliskości między sobą mogą pozwolić sobie przyjaciele niż małżeństwa.
Jeśli użyjemy pierwszej z trzech dostępnych na sjp.pwn.pl definicji intymności: „bardzo osobisty charakter czegoś”, to niestety ale nawet współcześnie mężczyznom dużo łatwiej ją zbudować z innymi mężczyznami niż z kobietą. Mężczyźni w małżeństwach zwyczajnie boją się rozmawiać z żonami o swoich osobistych sprawach, bo pamiętają że wcześniej nigdy nic dobrego dla nich z tego nie wyniknęło.
Jest zupełnie możliwe, że emocje wiążące przyjaciół-mężczyzn są dużo silniejsze niż więzi kobiet. Jest też bardzo prawdopodobne, że to kobieta emocjonalnie bardziej potrzebuje towarzystwa mężczyzny/mężczyzn – dla poczucia bezpieczeństwa – niż mężczyzna, który poczucie bezpieczeństwa ma na podstawie poczucia własnej siły i sprawności oraz dzięki towarzystwu innych mężczyzn.
Z resztą statystyki rozwodów wydają się kwestionować te deklaracje, że mąż będzie zawsze stał wyżej niż przyjaciółka – chyba że relacje z przyjaciółkami się jeszcze łatwiej rozpadają, co – jak wspomniałem wyżej – uważam za możliwe, ale nie chcę zbyt dużo hipotetyzować na temat natury kobiet, skoro mogę ten czas poświęcić na analizowanie natury męskiej, którą z oczywistych względów znam dużo lepiej.
I moja hipoteza, którą bardzo często powtarzam, odnośnie przyczyn takiego stanu jest taka, że społeczeństwu udało się w mężczyźnie wzbudzić tak silny wstyd, że wyrzekł się ogromnej części swojej emocjonalności. Rozum (czyli coś podatnego na propagandę podawaną od dziecka) każe mu najwyżej stawiać żonę, instynkt – przyjaciół.
Nie wiem z obserwacji jakiego gatunku zwierząt pochodzi taki stereotyp „samca alfa”, ale akurat u gatunków małp o których oglądałem programy przyrodnicze, takiej struktury stada nie ma. Stado opiera się na sojuszach a nie na najsilniejszych jednostkach „alfa”, gdzie „alfa” ma wszystko a reszta nic. A nawet gdy jest oparte na sojuszach i jedna grupa samców ma wyższy status niż druga grupa samców, to też nie jest tak że jedna grupa to panowie, druga – niewolnicy. Nierówności społeczne oczywiście są, ale nie tak silne, jak potrafią być w ludzkich cywilizacjach, gdy są usankcjonowane prawnie.
To nie do końca „na szczęście”, a przynajmniej dla mnie. Dla kogoś może i jest to na szczęście, że poprzez propagandę i presję społeczną można zmusić ludzi do zachowywania się wbrew swojej naturze. Jednak dla takiego człowieka, który się presji poddał, wcale nie jest to takie przyjemne. Wewnętrzny konflikt między tym co sugeruje rozum (zmanipulowany propagandą) a instynkt, do przyjemnych nie należy.
Proponuję Ci więcej ostrożności w ocenianiu, czy osobie płci przeciwnej coś pasuje. Widziałem gdzieś wzmianki, których nie chce mi się szukać, ile procent DNA pokrywa się między mężczyznami, a ile między mężczyzną a kobietą. Brat i siostra różnią się od siebie wielokrotnie mocniej, niż dwóch zupełnie niespokrewnionych ze sobą mężczyzn czy dwie zupełnie niespokrewnione kobiety. Masz niezwykle małą szansę wczuć się w to, co autentycznie mężczyzna czuje – a nie to co na trzeźwo mówi, że niby czuje – tak jak i mi ciężko jest wczuć się w myślenie kobiece.
„Proponuję Ci więcej ostrożności w ocenianiu, czy osobie płci przeciwnej coś pasuje” – Hah, proszę, ja tego nie oceniam. W kontakatch z moim najbliższym mężczyzną preferujemy szczerość, a nie ściemę. Czego potrzebował, to określał sam wybierając mnie na swoją partnerkę, a czego potrzebuję ja, to otrzymuję od niego. Nigdy nie dał mi podstaw do podejrzewania go o kłamstwa i ściemy, tym bardziej w takich fundamentalnych kwestiach, jak jego potrzeby i jego wizje życia.
Co do małp i ich zwyczajów – te też są zróżnicowane, inaczej jest u szympansów zwyczajnych, inaczej u goryli, inaczej u bonobo (których seksualność jest jeszcze bardziej szalona niż u ludzi).
„Budowanie bliskości tylko z osobą płci przeciwnej w przypadku ludzi jest zjawiskiem kulturowym a nie biologicznym” – wybacz, ale to bzdura. Inna bliskość jest między mną, a moją przyjaciółką, inna między mną a moim mężem. Ani jedna, ani druga ni jest gorsza ani lepsza. Z przyjaciółką mamy jednak tylko porozumienie na poziomie duchowym, z mężem jednak porozumienie jest głębsze, bo i duchowe, i fizyczne – strony seksualnej w związku z mężczyzną nie da mi żadna przyjaciółka, z żadną też nie chciałabym wychowywać dziecka.
„Z resztą statystyki rozwodów wydają się kwestionować te deklaracje, że mąż będzie zawsze stał wyżej niż przyjaciółka – chyba że relacje z przyjaciółkami się jeszcze łatwiej rozpadają, co – jak wspomniałem wyżej – uważam za możliwe, ale nie chcę zbyt dużo hipotetyzować na temat natury kobiet, skoro mogę ten czas poświęcić na analizowanie natury męskiej, którą z oczywistych względów znam dużo lepiej” – jeśli rozpada się relacja, to znaczy, że któraś ze stron (albo i obie) jednak postawiło kogoś wyżej, niż współmałżonka – albo mąż jakąś swoją „przyjaciółkę”, albo żona jakiegoś „przyjaciela”, itd. 🙂
Jeśli zakładać, że para jest razem, by się nawzajem wspierać i wychować potomstwo – to przyjaciele nie mogą grać pierwszych skrzypiec (poza tym pewnie sami zajęci są swoimi pociechami, więc absolutnie zrozumiałe). Oczywiste jest, że jak byłam na studiach, to z przyjaciłóką mogłam spędzać mnóstwo czasu – teraz, gdy ona ma męża, dzieci, pracę i dom poza miastem – nie jesteśmy już tak blisko. Takie jest życie, a raczej jego etapy. Jak ona odchowa dzieci (ja ewentualnie swoje) – kontakty możliwe, że się odnowią. Jetsem z tym pogodzona, tak już po prostu jest.
Preferować to sobie można, ale po prostu człowiek nie jest w pełni szczery. Do pewnego momentu we wczesnym dzieciństwie jest całkowicie szczery, ale później w ramach socjalizacji uczy się, kiedy korzystne jest ukrywanie prawdy, albo wręcz wprost wypowiadanie kłamstw.
Nie wypierajmy się jednak istnienia czegoś takiego jak presja społeczna, która to presja jednak ma wpływ na decyzje podejmowane przez ludzi. To ta sama presja, która nakazuje w rozmowach z innmi umniejszać jedne emocje, czy wręcz się ich całkowicie wypierać, a wyolbrzymiać drugie.
Jestem przekonany, że nie masz problemów z uwierzeniem w feministyczne poglądy twierdzące, że społeczeństwo zmuszało kobiety do jakichś tam postaw i że w wielu przypadkach wcale nie było konieczne użycie przymusu bezpośredniego, a wystarczała presja społeczna. Przyjmij więc do wiadomości, że na mężczyzn też presja społeczna działa, tylko że dla każdej z płci musi mieć ona nieco inną formę, ze względu na różnice w emocjonalności.
Gdyby presja społeczna nie działała, to nie byłaby wywierana.
To co napisałem nie jest bzdurą. Nie jestem jakimś wielkim znawcą obcych kultur, ale akurat to wiem, że są kultury w których jest większe przyzwolenie na publiczne okazywanie bliskości między przyjaciółmi niż między małżonkami. Czyli odwrotnie niż w naszej. Nie jest możliwe, że tak różne mamy pod tym względem geny. A szczególnie jeśli popatrzeć na drastyczne zmiany, jakie zaszły w kwestii bliskości w naszej kulturze przez ostatnie 100 lat, absolutnie należy kwestionować ich biologiczne pochodzenie.
Na tej stronie zebrano trochę zdjęć, jak mężczyźni traktowali siebie nawzajem zupełnie publicznie:
https://www.artofmanliness.com/articles/bosom-buddies-a-photo-history-of-male-affection/
” kultury w których jest większe przyzwolenie na publiczne okazywanie bliskości między przyjaciółmi niż między małżonkami” – tak, ale dotyczy to kultur, dla których seks jest tabu. Zdjęcia z linka, który wkleiłeś, są zrobione w czasach, gdy wszelkie przejawy seksualności były traktowana jako coś nieprzyzwoitego, dlatego całowanie się i przytulanie małżonków nie było akceptowalne poza alkową. Natomiast przyjaźń, jako coś niewinnego i nieseksualnego, mogła być okazywana publicznie. Teraz wszystko się odwróciło, seks nie jest już takim tabu, przez co można okazywać swojemu partnerowi swoje uczucia wszem i wobec – można chodzić za rękę, przytulać sie i pocałowac na ulicy, ale – doprowadziło to do „zawłaszczenia” tych zachowań przez właśnie kochanków, nie są już one niewinne i oznaczają miłość erotyczną. Dlatego ludzie unikają całowania i trzymania się za ręce, siadania przyjaciołom na kolanach itd.
„Preferować to sobie można, ale po prostu człowiek nie jest w pełni szczery. Do pewnego momentu we wczesnym dzieciństwie jest całkowicie szczery, ale później w ramach socjalizacji uczy się, kiedy korzystne jest ukrywanie prawdy, albo wręcz wprost wypowiadanie kłamstw” – ufam, że jednak mój mąż nie jest takim zakłamanym gadem 🙂 Musiałby być mistrzem ściemy 😉
Jeśli zakładać… U ptaków żyjących w parach rzeczywiście przyjaciele nie mają wyższej pozycji niż „małżonek”. Natomiast u żyjących stadnie małp – już mają – bo małpy nie tworzą par. I co cały czas piszę, ludziom bliżej do wspomnianych przeze mnie małp, niż wspomnianych ptaków. Da się ludzi nakłonić by w tym elemencie życia zachowywali się jak ptaki, ale będzie to nienaturalne i w związku z tym będzie przynosiło znacznie mniej satysfakcji niż życie zgodne z instynktem.
Tylko że gdyby nie działała na nich tak silna presja społeczna, to nie byliby tym zajęci, lecz współdziałaliby na rzecz dobra całej społeczności, a nie tylko na rzecz jednej wybranej kobiety i jej potomstwa. Natomiast masz rację, że jest to absolutnie zrozumiałe, że przy odpowiednio silnej i odpowiednio długotrwałej presji społecznej, udało się w tej kwestii tak wielu mężczyzn podporządkować. Przeciwstawianie się presji społecznej też potrafi być ciężkie i dla niektórych ludzi lżejsze będzie postępowanie w danym aspekcie wbrew instynktowi niż wbrew presji społecznej.
Monogamia jest jak najbardziej sprzeczna z naturą człowieka. Jest narzutem kulturowym i jako pewna doktryna społeczna całkowicie wyklucza zdradę. Natomiast to ze właśnie jest sprzeczna z naturą powoduje ze instynkty biorą niekiedy górę.
Oczywiście trzeba pamiętać że świat wciąż ewoluuje i pewne zachowania kulturowe, które w danych warunkach sie upowszechniły mogą z czasem stawać się częścią natury z tym ze takie procesy dostosowawcze trwają zazwyczaj bardzo długo.
Prawa natury są brutalne dla większości ale znając je można wykorzystać je dla dobra ogółu, a tym samym dla pojedynczych jednostek.
Hipergamia ma swoje uzasadnienie naturalne, ale bierne poddawanie się jej na pewno nie sprzyja rozwojowi większości w tym w pierwszej kolejności kobietom.
a może wystarczy zacząć od szacunku, 😉
Pytanie bardziej do ludzi – na jakiej bazie tworzy się u nich szacunek, bo dla przykładu kobieca hipergamia ma to do siebie, że szuka kogoś „ponad” siebie, o wyższym poziomie, niż własny. Czyli dziś praktycznie nikogo nie szanuje oprócz siebie. Czas na zmiany u kobiet, więcej empatii, więcej wyrozumiałości.
Mężczyźni są dziś uczeni szanować kobiety od malutkiego i uważać za lepsze od siebie.
RedPillerPL
wracamy do punktu wyjścia, ludzi się szanuje za to, że „istnieją”. Wynika to z umiejętności doświadczania uczuć wyższych. Szacunek do siebie i drugiego człowieka jest taką umiejętnością.
„Mężczyźni są dziś uczeni (…) uważać [kobiety} za lepsze od siebie.”
Tak, I właśnie z tym trzeba skończyć w pierwszym rzędzie. A reszta, jako sui generis następstwo powyższego, przyjdzie samo przez się, a nawet jeśli nie, to będzie o nią łatwiej.
Istotnym problemem jest sama miłość. A raczej jej wyidealizowany, wypaczony obraz. To pierwszy punkt, który rodzi kłopoty. Czym jest miłość? Ile osób, tyle definicji! Jest miłość, zakochanie, zauroczenie i pewnie jeszcze kilka innych odmian. Nie można zapomnieć o tej rodzicielskiej, o tej którą czują dzieci do rodziców, a nawet o tej, którą darzymy zwierzęta. Totalne jajca pojawiają się kiedy muzycy, aktorzy czy inni celebryci twierdza, iż kochają swoich fanów. To wszystko, choć podobne, rodzi mętlik. Tym bardziej u młodych ludzi. Nie można też zapominać, że płcie zupełnie inaczej rozumieją miłość, ale to kobiety przyznały sobie prawo, by ustalać czym jest ta jedyna i „prawdziwa”. Jeżeli facet nie wpasuje się w jej obraz (często karykaturalny) jest dyskwalifikowany. Bo jak nie kocha (czyli nie jest amantem z tanich romansów i kiepskich piosenek) to związek nie ma przyszłości. To uproszczenie tego bardzo rozległego tematu, aczkolwiek stamtąd wynika najwięcej udawania i gierek. By uwieść/zaruchać/utrzymać przy sobie gramy wyimaginowane postacie, które są warte „miłości” drugiej osoby. A potem, po ślubie, kiedy papierek i podpis stają się smyczą, pojawi się w końcu otrzeźwienie, Bo on nie jest już tym kogo poznała. Bo ona jednak nie lubi Star Warsów i siatkówki. Nik nie jest w stanie udawać wiecznie. Po co udawać jak mamy papiery? Wyznali sobie miłość, ale on np. kocha, więc chce wspierać, ale pozwolić na samodzielny rozwój, a ona chce być kochana, więc wyręczana i chroniona przed konsekwencjami swoich zachowań. I tu i tu mowa o miłości, prawda?
Mało kto rozmawia o swoich faktycznych uczuciach, więc osoby szastające „kocham cię” mogą myśleć o czymś zupełnie innym.
„Miłość” niczego nie rozwiąże ani nie uratuje. Raczej odwaga, by zawsze szczerze rozmawiać o swoich uczuciach. Nie tylko tych kolorowych. Miłość jest zbyt trudna do uchwycenia. Jest nieskończonym źródłem, nie tylko artystycznych, inspiracji, a wątpię byśmy kiedykolwiek poznali jedną, uniwersalną jej definicję.
Warto, byś zapoznał się z teorią telegonii, która dziś jest tak wyśmiewana w świecie nauki, w którym panuje kult doświadczenia seksualnego i rozwiązłości. Ale w rzeczywistości nie ma prawdziwych dowodów, które by ją obalały, a w świecie zwierząt wręcz została potwierdzona. Jest to również zgodne z przedstawionymi przez Ciebie badaniami, zgodnie z którymi wraz ze wzrostem liczby partnerów spada trwałość małżeństwa.
Wsrod znajomych z liceum tez zauwazam to potwierdzenie. Jak kumpel zaczal chodzic z dziewczyna od pierwszej klasy to nadal sa malzenstwem. Te kobiety ktore pozniej wyszly za maz (mialy wiecej partnerow) juz sa po rozwodach. Skala tego problemu jest zatrwazajaca (i to wsrod inteligentnych40 latkow)