Role płciowe? Przeciwieństwa, które się nie przyciągają, ale są od siebie uzależnione

Zostań darczyńcą/podziękuj autorowiJeśli doceniasz stronę i nie chcesz, by zniknęła z internetu kliknij, by wybrać sposób wsparcia 🙂

Role płciowe niegdyś miały pomagać w funkcjonowaniu parom i rodzinom (w trudnej sytuacji). W jaki sposób wyjaśnię później. Dziś też wiemy, że budowały różnice. Ale zbyt duże różnice między ludźmi budują między nimi wrogość, oraz niezrozumienie, a w samym związku ustanawiają płcie zależnymi od siebie. Psychologia jasno twierdzi, że uzależnienie od siebie prowadzi do patologii, wykorzystywania się, bezradności, a nawet godzenia się na gorsze traktowanie. Stroną wygraną miałaby być strona (płeć) mniej uzależniona od drugiej. I cała teoria o idealistycznym uzupełnianiu się płci wylatuje w kosmos, ponieważ na przestrzeni wieków utrwalano masę dysfunkcji (w rodzinach także), które nie zostały do dziś rozwiązane, a dopiero jest to wstępnie omawiane. Poszczególni ludzie tracili też swoje unikalne cechy, talenty i zdolności przez przymus wpasowania się w daną rolę płciową, która mogła do nich nie pasować.

Jak to pogodzić? Czy należy kultywować na siłę różnice między płciami, by te nie mogły bez siebie żyć? Czy porzucenie ról płciowych nie jest czasem wynikiem postępu i jest nieuchronne w każdym rozwiniętym społeczeństwie? Czy podobieństwa (nie mówię o fizycznych) naprawdę są tak bolesne dla optujących za starym porządkiem i nie chcą zobaczyć, że multum z tych podobieństw pomaga w życiu, ale i w budowaniu wspólnot większych liczbowo? Czy trudno zauważyć, że im większy radykalizm, tym większe skłócenie ludzi (lub grup zainteresowanych)?

Postrzegając płcie jako zupełnie odrębne jednostki (może i nawet przez to niezdolne do zrozumienia siebie) tracimy czas który moglibyśmy wykorzystać na znalezienie wspólnych punktów i wspólnej drogi, a więc zakopując różnice, które nas skłócają. Ostatnimi czasy coraz więcej grup jednak wspólnej drogi znaleźć nie może.

I to nawet nieważne czy widzi się wroga w lewaku, prawaku, kobiecie, mężczyźnie, homo, hetero, czarnym, białym – każdy może być zaszufladkowany jako wróg z opozycji, przeciwność, czyli ten kogo nie lubimy najbardziej, albo kogo chce się uciszyć. Ot, ponieważ jest to ktoś spoza naszego kręgu. To jest mocno prymitywna, plemienna zasada. „Inny” od nas znaczy zwykle gorszy, a więc musi to rodzić pogardę, a nawet syndrom oblężonej twierdzy. Kto zbudował na pogardzie dobrą relację? Nie ma takich osób. A teraz pomyślmy czy społeczeństwo w których istnieją same podziały może dobrze żyć ze sobą i nie być nieszczęśliwe?

Ile razy słyszymy, że brak dzisiaj wzorów do naśladowania, dlatego dzieci błądzą (a potem dorośli)? I te same osoby negują później potęgę wychowywania, edukacji, czy autorytetów.

I nie, nie chodzi o to, by kobiety były mężczyznami, a mężczyźni kobietami, czyli by to wszystko się zamieniło na siłę (albo, aby faceci rodzili… nie róbmy żartów). Po prostu do wielu cech nie ma co przypisywać płciowości co pokażę w jednym z kolejnych nagłówków. Inne z nich to tylko stereotypy, czy mity, a więc efekt braku wiedzy. Inne były skutkiem sytuacji zagrożenia. Wtedy nie ma czasu na analizowanie kto do czego się nadaje, bo po prostu brakuje możliwości. Chodzi o to, by aktualnie płcie zyskiwały nowe kompetencje, nowe umiejętności (dogadywania się) i nie dawały się wciągnąć w wir wrogości, walki klas, albo upokarzania każdej „inności”, jakby z góry miała być wyłącznie negatywna. Tak, pokażę, że to różnice nas skłócają (czyli wahadło odchylone maksymalnie w jakąś stronę), a im mamy mniej umiejętności do znajdywania złotego środka, tym społeczeństwo staje się bardziej rozwarstwione.

Feministyczna propaganda mogła rozpocząć skłócanie grup społecznych, ponieważ zasiała ziarno radykalizmu – „albo wybierasz nas, albo kolaborujesz z wrogiem – mężczyznami, którzy są INNI – gorsi!”

Radykalne feministki jak Gloria Steinem twierdzą, że jeśli kobieta nie jest feministką to jest masochistką i że lubi być ofiarą przemocy. Tak jakby tylko dwie drogi życia były. Czarne lub białe. Radykalna feministka argumentuje w ten sposób, by manipulować odbiorczyniami i je skłócić. Ona chce wzbudzić w nich z jednej strony chęć przystąpienia do feminizmu (wszak to ma być uniwersalne dobro), a z drugiej do poczuwania się do winy, jeśli feministką się nie jest (wszak na pewno wtedy wspiera się „złych mężczyzn”, „złe systemy”, „lubi się być poniewieraną” i inne rzeczy często niesłusznie przypisywane do tychże grup). W takim myśleniu są tylko dwa wyjścia, a jedno jest tak mocno obrażane, że należałoby się jego wstydzić, więc… zostaje tylko jedna opcja do wyboru. Takie myślenie posuwa zawsze do radykalizmu, czy dyktatury (czyli „jesteś mój, lub wróg i nie dogadamy się NIGDY”). Oczywiście feministki z początku podjęły walkę klasową, z mężczyznami czyli wg nich odrębnej grupy od kobiet, która nie może się z nimi dogadać, ponieważ… jest tak od nich różna. Niektórzy mężczyźni też zaczęli podobnie myśleć. Po co w ogóle brać pod uwagę zdanie kobiet, jeśli są… X? (i tu wymieniają cechy pogardliwie i niesłusznie przypisane do każdej z nich).

Więc czy wzmacnianie tych różnic, zamiast prób zjednania czasem nie pogłębia problemu? Bo prawda jest taka, że trochę racji może mieć jedna strona, trochę druga, co dla wielu pożytecznych idiotów nie ma racji bytu, jest ślepy fanatyzm.

Dlatego tyle razy mówię o tej patologii wyznawania skrajności. To tak samo jak niektórzy mówią, że jeśli nie jesteś za PiS to na pewno za PO, albo jak nie jesteś za konserwatyzmem to na pewno lubisz chodzić w sukienkach, albo jak nie negujesz wszystkich założeń feminizmu to na pewno jesteś „simpem”, albo jak nie jesz mięsa to na pewno tylko trawę. To są uproszczenia, ale mające zawsze wywołać pogardę, mają pokazać kogoś jako wroga, lub przynajmniej podczłowieka niegodnego traktowania na równi sobie. Niestety ludzkie mechanizmy na tym prymitywnym poziomie są takie, że nawet ktoś błędnie oznaczony jako wróg (np. kobieta, mężczyzna etc.) będzie musiał być pokonany, lub przynajmniej zmuszony do uległości. I to prowadzi do kolejnych patologii.

A jest przecież tyle odcieni kolorów w życiu, tyle różnych zachowań, poglądów, cech, nie tylko takie skrajne, że często idzie się dogadać. Ba. Inność może być tylko powierzchowna, a po poznaniu się można znaleźć wiele punktów wspólnych. Ale trzeba mieć otwartość umysłu, porzucić ten prymitywizm instynktu, uzmysłowić sobie, że coś takiego istnieje i wtedy można go od siebie oddalić.

Pamiętajmy też, że podzielonym, skrajnym społeczeństwem łatwiej jest sterować, łatwiej takie osoby prowokować, łatwiej wykorzystywać do gierek narzuconych przez tych na górze, którzy patrzą na takie społeczeństwo z politowaniem. Niestety im bardziej podzieleni jesteśmy tym bardziej realizujemy plany elit. Trzeba być tego świadomym. Jeśli wyodrębnili oni skrajności na większą skalę to znaczy, że ich plan się powiódł. W konflikcie płci nie ma zwycięzców, a w poczuciu bezradności, które jest tego skutkiem ludzie zaczynają pragnąć podporządkowania sobie płci przeciwnej. Najlepiej ustawowo. Nieważne, czy kobiety czy mężczyźni. I to też walka klas, ponieważ uznaje wyższość jednej klasy nad drugą, gdzie jedna ma władzę, a druga nie może oponować.

Im większe różnice, tym trudniejsze dogadanie się. Oto przykłady

role płciowe

Mitem jest, że przeciwieństwa się przyciągają. Przeciwieństwa co najwyżej mogą się wykorzystywać dla uzupełnienia swoich braków.

Na rolach płciowych świetnie korzystają ludzie, którzy wtapiają się w tłum, maja cechy pospolicie spotykane, lub którzy nie chcą, lub nie potrafią wyjść poza sztywnie narzucone ramy (bo np. tacy jak ja uważają, że ograniczają one nas w rozwoju, a nawet w lepszym dogadywaniu się z innymi grupami społecznymi, w tym z kobietami). Pomijam to, że panujące w wielu kręgach określanie płci jako: „mężczyzna ma być silny”, a kobieta „ładna” to maksymalne spłycenie człowieczeństwa i zapomnienie jak skomplikowanym tworem są ludzie.

Wg badań osoby skrajne: bardzo męskie i bardzo kobiece są rzadziej spotykane, a dodatkowo gorzej sobie radzą w życiu i mają ciężej o dopasowanie. Osoby z cechami mieszanymi (obupłciowe) miałyby mieć się najlepiej. Zaskoczenie?

Zatem spójrzmy na cechy i różnice, których nie sposób przypisać do płci (bo i po co?).

Dajmy na to osoba nieasertywna może wykorzystywać osobę asertywną, by ta załatwiała jej sprawy. Ale jeśli obie strony będą asertywne, to ich związek miałby dużo wyższą jakość. Tak, nie byłoby tylu kłótni, ani akcji typu „domyśl się”, ani fochów. Osoba empatyczna, czy troskliwa woli osoby empatyczne i troskliwe, by wiedziała, że tyle ile wniesie w danym momencie, że będzie mogła też dostać to w rewanżu, gdy to ona będzie w dołku. Osoba niegłupia nie chce w związku idioty/idiotki. Nie ma szans, by osoba głupsza zrozumiała mądrzejszą. Mądrzejsza za to będzie się irytować głupotą tej drugiej. Osoba mająca pewne wartości, np. osoba lojalna, najlepiej, by związała się z kimś kto posiada identyczną cechę, a nie różną. Wtedy dadzą radę. Osoba agresywna tak samo, może się związać z łagodną, ale to ta łagodna będzie dostawała rykoszetem w relacji, a ta agresywna może się irytować z wg niej „mameją”. Nie ma żadnego sensu mieszać w to wydumanych cech płciowych (charakteru), ponieważ nie one z reguły decydują o sprawnym działaniu związku.

Podobieństwa działają w relacjach świetnie , choć osoby niedojrzałe czują się przy nich znudzone, bo dla nich jest to znana dość sfera, bezpieczna i przewidywalna. Ale dziś o toksycznych osobowościach, jak pannach co lubią bad boyów, którzy zrobią im z życia piekło, czy narcyzach co lubią depczące im po głowie zołzy, a którzy lubią sobie udowadniać, że je „ogarną” nie rozmawiamy, ok? Niech oni się wspólnie zniszczą „kochając” swoje przeciwności, a dążąc i tak do zagłady.

Spójrzmy dalej na przeciwieństwa, czym one skutkują? Jeśli spotyka się np. osoba niestabilna, ze stabilną, to ta niestabilna może poruszyć porządek tej stabilnej, a w konsekwencji zasiać chaos. Jeśli osoba słaba spotka się z silną, to osoba słaba może zawisnąć na silnej, co osłabi tą silną (choć mężczyznom się akurat wmówiło, że powinni czuć wtedy dumę – byle dla dobra kobiet ponosić ciężary). Jeśli osoba toksyczna spotka się z osobą niegroźną to może ją zniszczyć, bo ta pierwsza będzie drapieżnikiem w relacji. Jeśli osoba nudna spotka pasjonującą to pasjonująca może oczywiście starać się zarazić tą pierwszą pasjami i doprowadzić do podobieństwa (a jednak to jest cel wielu ludzi!), ale też taka para może się razem ze sobą męczyć, a z zarażania nici. Bo po prostu są to zupełnie inne osoby, mają inne cele, inne usposobienie. Nic na siłę.

Z kolei jeśli masz pewne cechy podobne, może problemy, radzisz sobie jakoś z nimi (lub nie), to dużo łatwiej będzie ci się zrozumieć z podobną osobą, może nawet odczujesz „chemię”, że to jest ktoś z twojego klanu. Osoba z innej bajki powie: „co ty ćpasz, o co ci chodzi?”. I nie będzie nawet starała się zrozumieć, rzuci negatywną emocją, oceną i po sprawie.

Ile mamy takich pustych związków? Uzupełniają swoje braki, wiążą się na podstawie kalkulacji, matematyki, przedmiotowego traktowania siebie (służąc okresowo do jakiegoś celu), przyrodę „odrobią”, a potem nie mają wiele ze sobą wspólnego. I się dziwią, że jest rozwód, zdrada, czy wzajemna irytacja prowadząca często do przemocy.

Więc gdzie te różnice się sprawdzają? W bardzo niewielu przypadkach. Najczęściej gloryfikują to osoby będące za starym porządkiem świata, gdzie każdy ma wyznaczoną jakąś sztywną rolę. Np. mężczyzna zarabia, kobieta gotuje, czy zajmuje się domem. Efektem było często to, że para nie miała o czym nawet ze sobą rozmawiać, albo nie rozumiała zachowań drugiej połówki wyniesionych z całkowicie innego środowiska, czy z zamkniętego, hermetycznego środowiska skupiającego osoby jednego typu, lub tylko jednej płci.

role płciowe

Jedynym plusem było to, że te pary miały trudno o rozstania, bo wyglądało to tak, że odejście wiąże się może i nawet ze śmiercią. I tutaj nawołuję do przeciwników regulacji państwowych, że to za czym optują tymi regulacjami właśnie są. Są usilnym, a nie dobrowolnym działaniem na rzecz trwałości związków, regulacją jak twierdzą – biologii. To trochę jakby zmuszać np. kobiety by wiązały się z mężczyznami od nich niższymi. I tutaj nie widzą, że to jedna i ta sama regulacja.

Ale tak. W czasie wyznaczenia ról płciowych para wnosiła dane zasoby z całkowicie różnych światów, ale niekoniecznie dawało to wspólne zrozumienie tak potrzebne, by relacja trwała długotrwale bez wielkich konfliktów. Zakaz rozwodów tylko ukrywał problem, który i tak istniał. A z rodzin w których jest wzajemna nienawiść, przemoc, zupełny brak więzi nie może wyrosnąć nowy, zdrowy plon.

Nie wiem, może ktoś chciałby się związać z kimś kogo nie trawi i wiele lat udawać, że jest dobrze? O to chodzi w nieprzyciąganiu się przeciwieństw, a więc różnic.

Dawne role płciowe bazowały na budowaniu różnic, a więc braków. Ale byliśmy zmuszeni do ich utrwalania przez trudną sytuację

Role płciowe były potrzebne tylko dlatego, że świat był dużo bardziej okrutny dla ludzi, niż jest dzisiaj. Nie było bieżącej wody, prądu, komunikacji (np. telefonicznej), środków transportu, łatwego wyrabiania lub pozyskiwania pożywienia, ani nawet prac przystosowanych dla kobiet w zawodzie, bo było to po prostu zbyt ciężkie. Do tego dzieci umierały masowo, ponieważ opieka medyczna nie była tak dobra, co zmuszało kobiety do rodzenia więcej, a to wykluczało je z rynku pracy. Ba, zostawianie kobiet w domach, zamiast posyłać w siermiężne środowisko było aktem ukłonu wobec nich, a nie jak feministki wmawiają – robienia z kobiet niewolnic. Dziś jest inaczej, lepiej, łatwiej, więc kobiety mogą wyjść. Dokładnie tak samo jak mężczyźni, którzy niegdyś nie nadawaliby się do wojowania, szabli, polowań, czy tam gdzie trzeba było ogromu siły, a nie umysłu, czy artyzmu, albo cech przypisywanych (raczej niesłusznie) kobietom (tj. opiekuńczość, czy empatia).

Ale jednak mężczyzn uczyło się (a nie zostawiało sobie, jak dzisiaj), by poradzili sobie na zewnątrz, poza domem. W dalszej części rozwoju cywilizacji dzięki systemowi edukacji mężczyźnie było łatwiej złapać fach w ręku tak potrzebny do pracy, a czasem i porobienia potrzebnych prac w domu, gdzie aktualnie kobiety narzekają, że mężczyźni tych umiejętności nie mają.

Role płciowe były próbą szybkiego odciążenia siebie w ogromnie trudnej sytuacji, ale niekoniecznie po to, by to życie było super. Np. takie, jak dzisiaj się kreuje w filmach romantycznych, w blasku fleszy i z emocjami jak w uzależnieniu od heroiny. A było tak, bo na nic innego ludzie nie mogli sobie pozwolić.

Problem jest jednak inny. Różnice, które były budowane między płciami nie tylko zubożały komunikację między nimi, ale też stawiały jedną płeć zależną od drugiej. Jeśli jedna z płci ginęła, druga ginęła razem z nią. Samotne przetrwanie było dużo trudniejsze, lub było wręcz niemożliwe. Ci którzy gloryfikują dawne czasy nie myślą nad tym, że wynikało to z trudnej sytuacji, biedy, oraz słabego rozwoju technologicznego. Im się wydaje, że narzuciła nam to biologia, a teraz nie podporządkowując się jej naruszamy tę „świętość” (to jak najbardziej prymitywne usprawiedliwianie braku rozwoju).

Osoby nieradykalne nie zwalają winy też na którąś płeć (i to w całości), tylko wspólnie szukają rozwiązania, by ten problem rozwiązać – dyskutując kto w jakim aspekcie ma lepsze kompetencje w danym momencie życia. Nie przez płeć, nie bo tak usłyszeli gdzieś, nie bo wmówili sobie, bo „taka biologia”, nie dzięki parytetom (siłowo), nie bo tak się mówi, ale dlatego jaki jest stan faktyczny. A stan faktyczny często się różni od naszych wyobrażeń „co kto powinien”. Ale żeby tak było należałoby dać komuś wolność, taką prawdziwą, a nie sfałszowaną tym, że dostanie się karę za odstępstwo od „normy”.

Niektóre role są przestarzałe i nie są szanowane na tym etapie, więc ciężko o powrót do nich

Dzięki sztywnym rolom płcie uczyły się przynajmniej połowy mniej umiejętności do tego, by rodzina przetrwała. Nie było możliwości na więcej, dziś one są, więc związki ulepszać można. Dziś nie trzeba tylu prac w domu wykonywać, lub zajmują mniej czasu/wysiłku, ponieważ jest większa automatyzacja. Można też pewne rzeczy kupować, zamiast przygotowywać. Rola opiekuna domu zaczyna być bezsensowna, co buduje pogardę dla obu płci, którzy chcą się jej podjąć. Bo jeśli kobieta pracuje w domu jest uważana, że ma bardzo łatwo w porównaniu do męskiej, jednostronnej harówki na rodzinę biorąc często nadgodziny. Jeśli mężczyzna nie potrafi wykonać obowiązków domowych też zaczyna być obrażany. Ta rola po prostu upadła ze względu na możliwość łatwego jej zaspokojenia, a ludzie (oczywiście nie wszyscy) zaczęli myśleć czy czasem nie mają wyższych celów, niż biologiczne. Czy to nie jest pozytyw tej sytuacji?

Dlatego nie sądzę, że wrócimy do starych ról płciowych. Musielibyśmy się cofnąć w rozwoju, popaść znów w biedę, w ograniczenia, w ciężką presję zagrożenia, jak w czasach wojen (tak, rozumiem, że niektórzy chcą być przygotowani). W czasie zagrożenia libido ludziom skacze do góry. To naturalna postawa. Gdy jest bezpiecznie, nastaje rozluźnienie, przesuwanie potrzeb Piramidy Masłowa wyżej, niż te pierwszego, prymitywnego rzędu. Czy zatem mamy się cofać w rozwoju? Czy zaakceptować, że społeczeństwo rozwinięte zawsze będzie miało mniej dzieci i będzie trzeba szukać innych dróg, niż rozwiązania siłowe, by wypracować chęć zakładania rodzin?

Nowe role są w porządku o tyle, że budują podobieństwa, które ułatwiają porozumienie. Nie trzeba już wysłuchiwać, że nasza rola płciowa jest gorsza, czy łatwiejsza od roli płci przeciwnej, gdy wymieniamy się tymi samymi obowiązkami współpracując. Tyle, że do końca tego etapu nie doszliśmy, a nadal marnujemy jego potencjał przez wspieranie np. samotnego macierzyństwa spowodowanego złym wyborem partnera życiowego/seksualnego, czy transferów majątkowych mężczyzn dla kobiet (opisywałem to w innych artykułach), a jest to często nieodpowiedzialność – cecha, którą można wyeliminować m.in wychowaniem dziecka niezależnie której płci.

Niestety nadal presji brakuje na rynku zawodowym, gdzie od kobiet nie wymaga się podobieństwa do mężczyzn: uzyskania wysokiego statusu społecznego, ale nie dla siebie, a po to by się dzielić z płcią przeciwną i dać jej wsparcie. Ot, być „providerem” (bardziej providerKą). Jednak kobiety same z siebie nie będą tego robić, jeśli mężczyźni nie zaczną tego wymagać, tak jak kobiety zaczęły wymagać, by mężczyźni zaczęli pomagać w domu, czy przy dzieciach.

Tak, mentalność wielu mężczyzn jest do zmiany i możemy debatować czemu są tak na to odporni. Czyżby tak silna presja społeczna tradycjonalistów zakazującym im być kimś kto wymaga rzeczy zbyt „kobiecych”, lub omówienia problemów w których dobry związek by mógł im pomóc, a nie, by wszystko rozwiązywać na własną rękę? (a jest udowodnione, że się nie da, bo i tak jesteśmy stadni)? Czyżby po części to wina kobiet, które są na tyle wymagające dzięki szeregowi wystawiających je na piedestał zmian, przez co samotni mężczyźni nie mogą wyluzować, a sądzą, że bez kobiecej walidacji są nikim? Czyli sądzą, że ich status społeczny jest zbyt niski (pamiętajmy, że status zawodowy buduje się często bardzo długo, a mężczyźni z tym niskim statusem wiele lat i tak muszą żyć).

Innych, zastępczych form uzyskiwania wyższego statusu brak dla większej populacji mężczyzn. Dlatego gdyby mężczyźni wymagali więcej od tych kobiet to by dynamika relacji też się zmieniła. Wątpię, by ludzie postawili na totalną samotność, bo na ogół nadal cierpią psychicznie będąc totalnie samymi.

Niestety różnice nadal skłócają płcie. Polityka gra w tym jakąś rolę. Rosja też sobie nie radzi, choć feminizmu tam nie ma

Wspomniałem o tych podobieństwach, że teraz płcie mają szansę być podobne, co dla wielu jest zagrożeniem dla ich indywidualności, męskości, czy kobiecości. Trochę to mylne podejście moim zdaniem, bo zyskiwanie nowych cech jest wg mnie pomocne, a nie szkodliwe. Tak jak w pracy w wielu bardziej skomplikowanych zawodach dużo wyżej będzie ceniony pracownik, który ma umiejętności miękkie i twarde, tak dobrze je mieć w relacjach. Im wyższy zakres kompetencji, tym łatwiej o sukces. Oczywiście w związkach tylko wtedy, gdy znajdziemy osobę równie kompetentną, chcącą się rozwijać, ale chcącą zyskiwać szerszy zakres zrozumienia. Presja na posiadanie kompetencji z obu stron wzmaga rozwój społeczny!

Stawianie kobiet i mężczyzn jako dwóch różnych światów nie do pogodzenia nie pomaga w niczym. Często powoduje widzenie wroga w płci przeciwnej, albo rywala, albo kogoś kto zabiera nam palmę posiadania jakichś cech, które uznajemy za lepsze. Ale to wszystko wynika z kultywowania różnic na siłę. Wmawia to nam, że jakieś podobieństwa są hańbiące, albo szkodliwe. Nic bardziej mylnego, przynajmniej jeśli chodzi o charakter. Oczywiście nie po to, by dzielić wyolbrzymiane zewsząd wady płci.

Masa psychologów trąbi, że osoby odrzucone są najbardziej skłonne do rewolucji, lub przemocy, a w „lżejszym” przypadku samobójstw. Ale żeby tego uniknąć należy nie skłócać ludzi, a budować produktywne społeczeństwo, a ono opiera się na edukacji, poprawie bytu i zdrowia (mentalnego i fizycznego, nigdy rozłącznie), a nie wojenkach, by stłamsić wroga do reszty i by był w sumie ocenzurowany. W innym wypadku toczymy wojny wewnętrzne realizując plany elit.

Niedogadywanie się płci widać choćby w kontekście preferowanych opcji politycznych, które wyglądają na skrajne. Wychwalanie radykalizmu i skrajności doprowadza do widzenia, że świat dzieli się wyłącznie na lewaków i prawaków, dobrych i złych, koniec tematu. No i najpewniej myślenia, że kobiety to lewaczki, faceci to prawacy. Skutkuje to tym, że płcie będą siebie obrzucać błotem ile wlezie.

Co jest zabawne, mimo, że dużo kobiet uznaje się za feministki wg badań z USA to nadal mają złe zdanie o samym ugrupowaniu – że np. właśnie polaryzuje (skłóca) społeczeństwo.

polityka skłóca płcie

Ale przyczyna nie musi stać w polityce, bo w Polsce ok. 60% osób w ogóle nie głosuje w wyborach. Problemem jest polaryzacja, która zachodzi w wielu dziedzinach życia. Nie tylko płcie są skłócone, by myśleć, że to jedyna przyczyna rozłamów. Pomyślmy skąd się biorą polaryzacje. Czy nie z kultywowania różnic? Nawet w konflikcie rodzica z dzieckiem („dzieci i ryby głosu nie mają”), czy emerytów z młodymi („bo młody to głupszy”, „starszych się słucha”) działa ta zasada.

Czyli potwierdza się to co pisałem – jeśli jesteś kimś INNYM, budujesz RÓŻNICE, czyli stajesz się dla nich WROGIEM.

Czy to nie mały dowód na to, że jednak podobieństwa scalają ludzi, a przynajmniej brak arogancji i poczucia bezwzględnej wyższości?

A może problem leży dużo głębiej i może nawet nie możemy się do niego dokopać, a to co wszyscy próbujemy to pudrowanie trupa?

Na szczęście w życiu realnym nie spotykamy tak wielu zradykalizowanych osób, które też wychowały się nierzadko w dysfunkcyjnych domach. Bo wybaczcie, ale sporo (nie wszyscy) osób skrajnych to osoby niedojrzałe. Osoby, które niekoniecznie miały lekko w dzieciństwie, w rodzinie, czy wśród rówieśników, zdradzone, porzucone, lub sami mają zaburzenia narcystyczne lub psychopatyczne.

Zobaczymy atencyjne dziewczyny z kolorowymi włosami, tak bardzo łaknące uwagi, bo nie dostały tego w domu, że zachowują się niezbyt dorosło. Zobaczymy agresywnych mężczyzn, którzy w ten sposób wyładowują swoje niezadowolenie, cierpienie, czy chęć zmian. Bo nie widzą innej opcji, niż siłowa (nie dyskutuję czy mają rację, po prostu tak robią, bo są zawiedzeni).

Ale to są osoby skrajne, a skrajne na pewno się nie dogadają, tym bardziej, gdy ich sposobem dyskusji będzie przemoc – czy to psychiczna, manipulacje, czy fizyczna. Ale czy miały one wzorce w domu, by móc się dogadać z płcią przeciwną? Czy ich rodzice się dogadywali? Czy w ich domu było spokojnie? Czy rodzice nie byli cichymi, lub jawnymi wrogami, ponieważ tak się różnili? Czy była atmosfera zaufania, empatii, akceptacji, wzajemnej pomocy sobie? Czy może pochodzą z rozbitej rodziny, lub wychowali się w rodzinie, która niby jest na papierze, ale w środku więź jest żadna, bo członkowie tej rodziny się nienawidzą, lub sobą gardzą? Po prostu do siebie nie pasują i nawet nie chcą pasować, bo są tak egocentryczni, że nadają się tylko do życia w pojedynkę. Tak, a przecież kiedyś na siłę ich zmuszano do bycia razem, bo tak trzeba, bo co ludzie powiedzą, czy dla poprawy demografii w sztuczny sposób? W sztuczny, ponieważ dzieci wychowane w złej, niepasującej do siebie rodzinie nie są produktywne, a często potem muszą się długo leczyć psychiatrycznie, zabijają się, albo wręcz nawołują do przemocy. I co nam to daje jako społeczeństwu? Puste słupki „płodności kraju”, a w środku, mentalnie nadal zgliszcza. Zresztą problemy emocjonalne zwykle też prowadzą do problemów ze zdrowiem fizycznym, więc gruntem jest zawsze kochająca się rodzina, gdzie buduje się więzi, a nie wrogość, czy rywalizację.

Niektórzy sądzą, że wyłącznie zachód ma takie problemy.

Spójrzmy choćby na Rosję, gdzie profilaktyka zdrowotna (w tym zdrowia psychicznego) jest słaba (kult twardziela-ignoranta jest silny), samobójstw dużo, HIV, narkomania i alkoholizm dziesiątkują kraj, warunki bytowania są mizerne, wiele osób narzeka na brak wolności. A to tylko wierzchołek problemów tego kraju. I co? I żaden program polityczny na poprawę dzietności tam nie działa (nawet tzw. kapitał macierzyński dla kobiet – dość duża dotacja, o wiele większa niż 500+), mimo, że wielu uznaje, że tam nie ma feminizmu, nie ma LGBT, nie ma konfliktu płci, są bardziej zachowane role płciowe, niż na zachodzie, czyli tam to jest super. Nie jest. Bo nie tu leży główny problem, by coraz mądrzejsi ludzie (a nie ci prymitywni) chcieli posyłać dzieci na ten świat.

A może płcie nigdy się nie lubiły i nie będą lubić, może nie mają znaczenia ani podobieństwa, ani różnice?

A może jest tak, że płcie zmuszano małżeństwem (skądinąd sztucznym, kulturowym, a nie żadnym biologicznym tworem – to do tych co tak biologizm wybiórczo chwalą) do tego, by po reprodukcji trwać ze sobą dla dobra dzieci nie mając nic wspólnego, a tak różne cechy, by zawsze powstawały zgrzyty?

Może nie ma ludzi monogamicznych i zawsze każdy z nas musi mieć kolejną osobę w swoim życiu, gdyż ta go będzie drażnić?

Na pierwsze pytanie stanowczo mogę odpowiedzieć, że to bzdura, ponieważ znam wiele kobiet, z którymi udanie się spędza czas, dyskutuje, czy tworzy relacje. No problem. Jednak mamy ogromnie podobne wartości, ale też nie gardzimy sobą. Nie jestem wyjątkiem na świecie, który tak uważa, dlatego takie tezy należy z góry odrzucić. Jest jeden problem w tym. Na szukanie czasem trzeba poświęcić dużo czasu, by znaleźć „swojego” czy „swoją”. Uproszczenia nic nam już nie dają, lub swatanie, które skutkowało związkiem niewolniczym.

Na drugie pytanie nie jestem w stanie odpowiedzieć z mojej perspektywy. Pogadamy jak będę miał 80 lat. Póki co można tylko obserwować ile par funkcjonuje bez darcia kotów, bez zagryzania zębów w obliczu konfliktów. Ile jest cichych dni, zdrad, udawania, że jest dobrze, gdy nie jest. Ile par potrafi żyć ze sobą dobrze do końca? Statystycznie niewiele.

Ale czy statystycznie mamy ogrom ludzi inteligentnych, dojrzałych emocjonalnie, wartościowych, dobrych, albo przynajmniej takich, którzy chcą się rozwijać? Właśnie, niekoniecznie. To zależy zapewne od tego. Od głowy, od myślenia, od traktowania drugiego. Mało kto ma ku temu kompetencje, mało kto chce je rozwijać mając się za maluczkiego na tym polu, a nie kogoś kto nie musi niczego poprawiać. Aby tylko widzieć problem po drugiej stronie.

I nie ma kto tym ludziom uświadomić kwintesencji problemu, więc błądzą. Brak im wskazówek.

Podsumowanie. Równość jest sfałszowana na niekorzyść mężczyzn, a różnice nas skłócają

Aktualnie płcie mogą żyć sobą, lecz nie muszą (jak niegdyś). To z jednej strony plus, bo można wyluzować, zdjąć z siebie presję dawno ustalonych obowiązków, można częściej wybrać własną ścieżkę życia (choćby mężczyzna być opiekunem do dzieci), niżeli podążać za tą z góry wyznaczoną, co powodowało marnowanie potencjału takich osób (a czasem i wykluczenie ich ze społeczności). Nie trzeba już kurczowo trzymać się kogoś w związku, nawet gdy ma fatalny charakter, ale daje nam rzeczy bez których byśmy nie przeżyli. Z drugiej strony powstaje niechęć do tworzenia tych związków, gdy tylko zobaczy się jakiś problem, nawet mały. Rośnie plaga egoizmu z powodu dobrych czasów do życia, a więc możliwości, które daje nam społeczeństwo. Wychodzi na to, że płcie wbrew pozorom muszą dużo więcej wnosić teraz, by umieć ze sobą żyć. Nie mogą polegać na różnicach, a na znajdywaniu kompromisów, ale i stawiając na budowanie więzi. Być może ewolucja chce tego od nas na tym etapie, a jednostki, które nie dają rady… tak, widzimy różne niezbyt przyjemne statystyki.

Jednak proces budowania świata jest tak złożony, że nie ma na niego prostych rozwiązań. Kto tego oczekuje musiałby znaleźć w naszych szeregach geniusza. Takich brakuje na całym świecie, bo gdyby byli to wszystkie problemy w mig zostałyby rozwiązane (a raczej zamiecione pod dywan i uciszone, bo to jest realniejsze).

równość płci

Dziś mamy etap przejściowy pomiędzy kultywowaniem różnic, a dążeniem do równego traktowania. Ludzie się jeszcze nie przyzwyczaili do tych zmian, ale sporo ludzi już owszem się przystosowało i takiego problemu nie ma. Nie ma pogardy, że kobieta nie gotuje, zakłada spodnie (bo o to też był ogrom pretensji, niektórzy szykowali nawet dla takich kobiet więzienie), czy pracuje. Nie ma pogardy, że mężczyzna nie zakłada samodzielnie instalacji elektrycznej w domu…. i tutaj lista zmian powinna być coraz większa, ale to zależy tylko od mężczyzn, by postawili na wymaganie, a nie tylko, by to oni wychodzili z ofertą.

Aktualnie sama chęć bycia razem to za mało, by te związki były trwałe dla dużej ilości ludzi. Poza chęcią był niegdyś przymus, czy to sytuacji (można było umrzeć marnie samotnie), czy to prawny (zakaz rozwodów), czy kulturowy (nauka, że wzajemna praca nad relacją to dobra wartość, nie tylko dla dzieci ale i pary).

Dziś nie ma aż trzech składników tego typu. Najwidoczniej jeszcze się do tego nie dostosowaliśmy. Ale ludzie nigdy nie są bezczynni, zawsze coś się zmienia. Kwestia czasu, ale i myślę kwestia inicjatywy mężczyzn jest tutaj ważna, którzy nie powinni zostawać w tyle za kobietami w domaganiu się równości, porzucenia dawnych obowiązków i wypracowania nowych cech, czy umiejętności. Aktualnie większa presja skupia się na mężczyznach, a której społeczeństwo nie widzi, więc nie dziwne, że wiele portali krzyczy, że coś jest nie tak tylko z nami.

Ale to mężczyźni np. muszą powiedzieć „stop” zachowaniom księżniczek, stop nienawiści wobec mężczyzn, stop braku empatii, stop np. parytetom, stop promowaniu arogancji z tytułu biedawykształcenia (byle wyższe, ale wyższe). Jest tego cała masa i po to taką stronę prowadzę. Ale ja chcę wpłynąć na mentalność. To może być zrobione tylko dobrowolnie, co nie każdemu się podoba bo nie wierzy w skuteczność przekazu odnoszącego się ani do rozumu, ani do emocji – pewnie trzeba tu bata…

Mimo wszystko różnice są dobre głównie wtedy, by dzięki nim można spojrzeć na daną sprawę z różnej strony. Ścierające się różnice np. zdań pozwalają wypracować zupełnie inne zdanie, nowy konsensus, albo pozwalają zauważyć rzeczy niezauważalne dla drugiej strony. Pytanie wtedy brzmi jak do tego podejdziemy i co z tym zrobimy, czy uznamy, że druga strona jest złem wcielonym, lub wszech-głupotą, czy uznamy jako partnera do współdziałania.

Jak wspominałem powrót do dawnych ról przy takim postępie technologicznym jest mało realny, ponieważ np. mało kto będzie chciał sprawować rolę tradycyjnie kobiecą, ponieważ jest zbyt mało wymagająca w stosunku do lat wcześniejszych, a może ograniczać (zresztą z męskiej roli mężczyźni też rezygnują, ponieważ zbyt obciąża, a nagroda jest niewielka). Nagle okazuje się, że płcie muszą same się dogadać, bez regulacji, bez sztucznego wychowania w narzuconych rolach. I jest problem, bo to coś nowego. Nie wiedzą jak się za to zabrać.

Kiedyś mówiło się, że role płciowe są równoważne, czy domowe czy zawodowe, ponieważ mogły być w miarę ciężkie (np. pranie ręczne, ogarnianie domów wielopokoleniowych, a czasem i wielorodzinnych). Pamiętajmy, że naprawdę to był wynik biedy, małej ilości możliwości. Moja wyobraźnia może jest zbyt mało bujna, ale po prostu nie widzę w jaki sposób bez krwawej rewolucji ktokolwiek miałby zechcieć powrotu do takich czasów. Zdecydowanie lepszym wyjściem jest rozwinąć nowe, potrzebne cechy do uzyskania współpracy i edukować, edukować, edukować od najmłodszych lat jak miałoby to wyglądać, kto będzie dla nas najlepszym partnerem, kto jest toksyczny, czego się wystrzegać, co jest ważne, a co nie przy budowaniu relacji. I na bieżąco rozwiązywać problemy, w końcu zacząć dbać o psychikę, plus znajdywać grupy wsparcia. O te będzie łatwiej gdy… tak, tak, będzie budowało się zrozumienie na bazie podobieństw, konsensusu, a nie kultywowania różnic i wrogości, skądinąd czasem sztucznie wywołanej  przez inżynierią społeczną…

Profil strony na Facebooku: https://www.facebook.com/swiadomosczwiazkow

Spodobał Ci się mój artykuł i moja praca tutaj? Spójrz poniżej w jaki sposób możesz podziękować! Dzięki regularnemu wsparciu mogę ocenić, czy moja praca się przydaje. We wszystko co tutaj widzisz inwestuję samodzielnie (również finansowo) i nie chciałbym by skończyło się to zniknięciem strony z internetu 🙂

wpłata na konto bankowe

Nr konta: 20 1870 1045 2078 1033 2145 0001

Tytułem (wymagane): Bezinteresowna darowizna

Odbiorca: SW

Będę wdzięczny za ustawienie comiesięcznego, automatycznego zlecenia wpłaty, ponieważ moja praca również jest regularna. Preferuję wpłatę na konto, ponieważ cała kwota dociera do mnie bez prowizji.

BLIK, przelewy automatyczne (szybkie), Google/Apple PAY i zagraniczne (SEPA) - BuyCoffee

Kliknij, by - kliknij w obrazek

Nie trzeba mieć konta na tym portalu i jest wybór przelewów anonimowych (np. BLIK). Nie trzeba podać prawdziwych danych. Niestety prowizja to 10%.

Paypal - kliknij w obrazek

darowizna paypal

Dla darowizny comiesięcznej zaznacz "Make this a monthly donation." Tutaj też są prowizje, ale można wspierać comiesięcznie w prostszy sposób, niż ustawia się to w banku. Coś za coś.

Tutaj przeczytasz więcej o podejmowanych działaniach i o samych darowiznach.

PS. Potrzebuję też pomocy z SEO, optymalizacją WordPress i reklamą (strona nie dociera do wielu ludzi). Szukam też kogoś z dobrym głosem do czytania tekstów.

UWAGA: Teksty zawarte na stronie mają charakter informacyjny, lub są subiektywnym zdaniem autora, a nie poradą naukowo-medyczną (mimo, że wiele z informacji jest zaczerpniętych z badań). Autor nie jest psychologiem, nie "leczy", a jest pasjonatem takich treści, który przekazuje je, lub interpretuje po swojemu. Dlatego treści mogą być niedokładne (acz nie muszą). Dystans do nich jest wskazany. Autor nie daje gwarancji, że jego rady się sprawdzą i nie ponosi odpowiedzialności za ewentualne szkody wywołane praktykowaniem jego wizji danego tematu. Autor nie diagnozuje nikogo, a jedynie opisuje tematy z własnej perspektywy. Artykuły na stronie nie powinny zastępować leczenia, czy wizyt u specjalistów (chyba, że czytelnik ceni mnie bardziej, ale to jego osobista decyzja) i najlepiej jakby moje teksty były traktowane jako materiał rozrywkowy, lub jako ciekawostki. Autor (czy też autorzy, bo artykuły pisało wiele osób) nie uznają, że ich recepty na życie są i będą idealne - każdy używa ich na własną odpowiedzialność.