Agresja wobec słabych mężczyzn doprowadza do ich śmierci. Czas, by społeczeństwo poszło po rozum do głowy
Uczona od wieków agresja wobec słabych mężczyzn powoduje ich śmierć. Wzrastają przez nią koszta leczenia mężczyzn (zdrowie fizyczne), terapii (zdrowie psychiczne), programów pomocowych (np. dla bezdomnych, bezrobotnych, czy uzależnionych), utrzymywania w więzieniach, a nawet pochówków. Rzadziej podejmują się oni lepiej płatnych prac, rzadko wierzą w siebie w kontekście edukacji (słabsi mężczyźni bywają uzdolnieni intelektualnie, co w czasach wcześniejszych nie było premiowane), rzadziej wydostają się z problemów w relacjach, a co za tym idzie rzadziej sprawują rolę ojców w sposób wymierny. Poczucie bycia bezwartościowym jako mężczyzna buduje człowieka przegranego za życia. Nie żyje on pełnią swojego potencjału, albo realizuje ten potencjał zbyt późno. Dlaczego? Dlaczego? Ponieważ wiele lat życia musi poświęcić na naprawianie siebie po tym jak go zniszczono. Taki mężczyzna nie jest produktywny dla społeczeństwa i często ginie samotnie. Jest to wynik znieczulicy kierowanej bardziej wobec mężczyzn. Przyczyniają się do tego obie płcie.
Wymieniłem tych skutków i tak tylko część, ale są one poważne. Czas im zapobiegać inaczej traktując mężczyzn i zacząć ich wspierać w słabościach, a nie poniewierać.
Każdy badacz doskonale wie, że by rozwiązać problem należy najpierw poszukać możliwości zapobiegania go, opisania go, by podnieść świadomość jego występowania, a w razie wystąpienia – próbować wprowadzić zmiany (leczenie). Zmiany dla mężczyzn są zatem potrzebne. Zmianą jednak nie będzie powrót do przeszłości, bo to się nie sprawdziło. Samobójstw mężczyzn w przeszłości wcale nie było mniej, niż dzisiaj. Potrzeba nam nowych idei.
Fala w wojsku była idealnym przedstawieniem tego, jak traktowani byli mężczyźni w gorszej sytuacji, słabsi, pod butem drugiego (lub dominującej grupy). Łatwo zostawali ofiarami przemocy i odbierania wolności. Ci, którzy uważają, że patriarchat przynosił większości mężczyznom raj są w głębokim błędzie. Niektórym może i owszem, mogli się nawet nad innymi bezkarnie znęcać, inni mieli fory, inni skromne prawa (rzucone jako ochłap), ale to byli tylko mężczyźni u władzy, na szczycie i… w sumie to nie ma co im zazdrościć, jak się posiada jakąś moralność. Mobbing w pracy, tyrania pracodawcy nad pracownikiem, popędzanie batem z kolcami w przypadku niewolnictwa, bicie jako metoda wychowania dzieci (sławny kabel od prodiża), uważanie, że chłopcy „muszą” się bić w szkole, a ofiary (podobnego znęcania się jak w wojsku) mają się za siebie wstydzić, to jedne z tych prymitywnych wartości od których aktualnie odchodzimy. Niektórzy nie mogą się z tym pogodzić, bo dla nich to „osłabianie” społeczeństwa. Nie ma co budować takich narracji, bo mam wrażenie, że mówi o niej osoba, która sama chętnie przyczynia się, lub przyczyniała do problemów innych mężczyzn i teraz szuka usprawiedliwienia.
Człowiek produktywny to człowiek zdrowy. Zdrowia nie buduje się obrażaniem ludzi, ani stosowaniem przemocy wobec gorzej sytuowanych, mniej kompetentnych, chorych, czy po prostu słabszych w jakiś sposób. Przemoc wobec takich jednostek szybciej ich eliminuje z życia. To nie powinno być celem. Celem powinien być wzrost, wsparcie i rozwój. By to osiągnąć należy też szerzyć wiedzę, walczyć z mitami i stereotypami, bo szkodliwe teorie pakowane do głów mogą wpływać na późniejsze życie, a nawet na szkodliwe zachowania ludzi wobec siebie.
W tym wypadku wobec mężczyzn.
Osoby silne mentalnie nie zawsze potrafią zrozumieć stanu ludzi w gorszym położeniu, ale też nie wiedzą, że własną siłę zawdzięczają jak nie genom, to przynajmniej dobrym relacjom z rodzicami w najważniejszym okresie ich życia, a także przynajmniej poprawnymi relacjami z rówieśnikami od młodych lat życia. Nie byli oni też ofiarami znęcania się od lat młodzieńczych, jednostkami wyobcowanymi i odrzuconymi z grupy. Czynników budowania siły, lub urodzenia się z siłą mentalną jest naprawdę dużo. Nie szukajmy prostych odpowiedzi na tak skomplikowane zagadnienia, bo ich nie ma. Szybkie oceny i proste odpowiedzi na wszystko nie prowadzą ani do inteligentnych wniosków, ani do obiektywnych i zdrowych postaw.
Stwórz problem, a potem dziw się, że występuje. Tradycyjni mężczyźni zbudowali taki system i jedyne rozwiązanie jakie widzą to dalsza agresja wobec słabszych
Czyli najpierw stworzono problem, niszczono słabszych mężczyzn pastwieniem się nad nimi, gdy okazali słabości, a teraz ludzie dziwią się, że statystyki tyczące mężczyzn nie są zbyt korzystne. Ba, obwinia się słabszych mężczyzn, mimo, że albo ktoś ich skrzywdził (powinno się winić sprawcę, a nie ofiarę), albo robi to przekaz społeczny od wieków, że tylko silny mężczyzna zasługuje na uznanie, a inny to podczłowiek, któremu warto jeszcze nogę podstawić, wyśmiać, czy coś w ten deseń.
Wszystko wynika z wzorca stosowania przemocy wobec ofiar, pogardzania nimi, a usprawiedliwiania, czy nawet wychwalania sprawców przemocy.
To jest fatalna mentalność, która buduje rozłamy między samymi mężczyznami (męskich, trwałych przyjaźni jest mało i są dość płytkie), ale i kobiety chłonąc ten przekaz nie będą szanować, ani uznawać takich mężczyzn. Chyba, że oni sami byliby tytanami i mieli bardzo wysoki status społeczny. Taka postawa odczłowiecza mężczyzn, ponieważ większość z mężczyzn nie jest zdolna do wykazywania się takimi cechami, a nawet jakby to nie przez całe życie.
Jeśli ten świat miałby być noszony na barkach mężczyzn to bardzo dobrze gdyby mężczyźni byli wspierani. Jeśli dajesz komuś ciężar – daj mu jakąś formę pomocy, by stawał się lepszy, lub nagrody w celu motywacji. Tym bardziej, że wielu z pozoru słabszych mężczyzn wynajdowało wynalazki, czy przynosiło inne wartości temu światu. Przykładem choćby byli cherlawi i słabego zdrowia (fizycznego i psychicznego), więc niekoniecznie „agresywni, bezuczuciowi samcy alfa” np. wynalazca Nikola Tesla (doceniony głównie po śmierci), prześladowany za homoseksualizm Alan Turing, czy filozof Nietzsche (zapadł też w chorobę psychiczną). Powiedział on coś ważnego na krótko przed chorobą:
Ci, którzy walczą z potworami, muszą uważać, by sami nie stać się potworami. Kiedy spędzasz dużo czasu spoglądając w otchłań, otchłań również zaczyna spoglądać na Ciebie.
Słabość to nie koniec świata, a agresorzy to nie ludzie lepszego gatunku
Rodzajów słabości jest wiele. Ludzie mają z nimi do czynienia na co dzień, dlatego agresja jako reakcja na nie jest niepraktyczna. Powoduje ona co najwyżej nienawiść nawet w małych kręgach ludzi (rodziny, znajomi), a co dopiero na większym obszarze.
Jakie można wyróżnić słabości? Mogą to być lęki, nieśmiałość, depresja, smutek, okazanie (zapewne) chwilowej emocji, jak płacz, choroby i zachowania z nich wynikające, trudności w podejmowaniu decyzji, odniesienie porażki, brak danej umiejętności (np. w pracy), lub bycie ofiarą przemocy, która nie za bardzo radzi sobie ze swoim stanem.
Takie cechy nie zasługują na potępienie, a przynajmniej nie w każdym wypadku (z zasady nie). Ewentualnie jeśli ktoś uważa, że musi pomóc to takie zachowania zasługują na taktowne (a więc z zachowaniem szacunku) wskazówki, rady, czy wyciągnięcie ręki. Jeśli ktoś nie zna się na temacie, nie robił researchu tylko leci w temacie z „chłopskim rozumem” – lepiej niech nie radzi, bo może zaszkodzić.
Neutralność też jest na pewno pożyteczniejsza, niż agresja, wyśmiewanie, podkopywanie, czy dobijanie leżącego, choć osoby z kompleksami nie potrafią tego słuchać. Oni, by zreperować własne samopoczucie, muszą niszczyć samopoczucie i samoocenę komuś innemu.
O tym słabsi ludzie powinni też wiedzieć, by traktować takich ludzi bardziej z dystansem, niż śmiertelnie poważnie. Wtedy nie będzie ich tak to wszystko dotykać.
Jednak nie ma jednolitego systemu postępowania wobec wszystkich, nie na każdego działa dokładnie to samo. Jeden chce być wysłuchany, zaakceptowany, pocieszony, inny zapłakać, trzeci potrzebuje rady, ponieważ nie może sam wykombinować jak naprawić swoją sytuację, czwarty musi udać się do psychiatry, by uregulować neuroprzekaźniki itd.
Zakaz bycia wrażliwym mężczyzną od wieków prowadzi do fatalnych skutków. To, że zakaże się posiadania takiej cechy, nie znaczy, że wrażliwość zniknie
Ci którzy są tak zwanymi przeciwnikami słabości, w tym wrażliwości mężczyzn mówią, że trzeba reagować, trzeba mężczyzn tego „oduczać”.
Ale wrażliwość nie mija po powiedzeniu sobie „od dziś nie będę wrażliwy”, albo po usłyszeniu krytyki, że nie wolno, albo nie powinno się taką osobą być. Wrażliwość może nie zniknąć nigdy. Czasem jest ona objawem braku pewności siebie, niskiej samooceny (można to poprawić, choć nie pastwieniem się nad takim mężczyzną), a czasem to jest rezultat posiadania takiego typu psychiki: neurotycznej, cholerycznej czy melancholicznej.
Osobowość jest wbudowana przy narodzinach (biologia), następnie budują ją relacje z rodzicami (w tym: przemoc, krzywdy, odrzucenie, brak zaufania, fałsz, niedostępność) i jedynie można ją lekko korygować w czasie życia. Dlatego nie mówi się zazwyczaj o leczeniu zaburzeń osobowości, a o ich korekcji.
W zdrowieniu, oraz stabilizacji emocji pomagają akceptacja i wsparcie. Każdy terapeuta o tym mówi. Najważniejsze jest bliskie otoczenie, rodzina, przyjaciele. Ci dobrzy nastawieni ludzie (wiele osób takich nie ma).
Cholerycy dzielą cechy „słabej” psychiki wraz z melancholikami, ale ci pierwsi wybuchają na zewnątrz – głównie w kierunku innych ludzi/rzeczy, zamiast zachowywać się krzywdząco wobec siebie (tak jak robią to melancholicy).
Czemu o tym piszę w kontekście mężczyzn, a nie kobiet? Oczywiście dlatego, że płeć męska dominuje w uzależnieniach, bezdomności, samobójstwach, popadaniu w przemoc.
Luka empatii może być przyczyną.
Pogarda nic nie da. Warto nie dopuścić do etapu gdzie chłopiec, a potem mężczyzna nienawidzi się, ponieważ widziało się w nim tylko zło, wady, niedostateczność. Bo w efekcie on może spaść w głębszy dół i już się nie wygrzebać.
Społeczeństwo zobaczy nie jego całą drogę, tyle ile przeszedł, a człowieka na dnie, któremu najłatwiej powiedzieć „to twoja wina, sam tak chciałeś, zdychaj, jesteś obrzydliwy”.
To samo w kontekście uzależnień. Mówią tak ci, którzy wierzą, że uzależnienie jest wyborem. Nie mają na ten temat żadnej wiedzy. Uzależnienie pozbawia kontroli, jest procesem biochemicznym, a nie wolnym i świadomym. Wybór jest wtedy, kiedy jest się wolnym od emocji, które w uzależnieniu są zaprogramowane na łaknienie obiektu uzależnienia (tak samo cierpią osoby przy silnym zakochaniu, nie mogą kontrolować tego, że pragną powrotu tej osoby która odeszła, nawet desperacko). A więc to są zupełnie inne rzeczy. Jeśli robisz to co musisz robić, tak jak sięgnięcie po pokarm gdy jesteś głodny, to nie jest to tożsame z wyborem czegoś wobec czego głodu usilnie i bez możliwości sprzeciwu nie odczuwasz. Tak, uzależnienie to jest choroba, ale nie z wyboru.
Pamiętajmy, że uzależnienie jest skutkiem, a nie przyczyną. Pierwotnym problemem był brak regulacji przykrych emocji, a to mogło wynikać z wcześniejszych, trudnych doświadczeń, lub po prostu jest to proces zaburzonej biochemii na co wpływ w wieku dorosłym jest znikomy (zapobieganie to m.in zdrowa ciąża matki, bez palenia papierosów, czy picia alkoholu).
Wspieranie w słabościach to nie jest wspieranie i promowanie słabości. Zupełnie inne hasła
Na nic przydadzą się teksty, że słabości nie wolno tolerować, czy promować. Nie w tym sęk. To, że się wspiera w słabościach i pomaga zamiast zachować się agresywnie, lub prześmiewczo nie oznacza, że się coś promuje i w tym utwierdza. Nie, to etap wzrastania, budowania siły, lub w OSTATECZNOŚCI tolerowania słabości których akurat nie da się zmienić. I nie drugi człowiek decyduje czy ten pierwszy może coś na 100% poprawić, bo nie był nigdy w jego skórze, z jego cechami, z jego doświadczeniami, z jego limitami, z jego zdrowiem.
Jest wiele takich słabości, których się nie da wyrzucić (da się aktorsko udawać, że się ich nie ma, co m.in ludzie z depresją robią znakomicie, ale to wykańcza), a jedną z nich jest posiadanie wrażliwej psychiki jeśli jest się neurotykiem, czy też inne problemy wynikające z chorób, o które nie pytają ci agresywni wobec słabszych mężczyzn. Trzeba wziąć oddech przed napastliwą oceną, pomyśleć co kto mógł przeżyć i że nie ma sensu go dobijać. Tak się buduje wyrozumiałość, która daje pożytek, daje często silniejszego człowieka, silniejszą relację, grupę, przyjaźń, miłość, społeczeństwo.
Ale to się opiera na promowaniu dobroci. Cechy dziś uznanej też za słabą w wielu kręgach (toksycznych oczywiście którzy nie powinni być dla nikogo autorytetem). Pamiętajmy, że masę wartości dziś porzucono i nie ma sensu się do tego dokładać. Nie ma sensu mówić, że coraz więcej ludzi tkwi tylko w ekranach, że nie dbają o siebie wzajemnie, że nastąpiła degeneracja społeczna, a „kiedyś było lepiej”. Sami możemy być życzliwi. Dla mężczyzn też.
- Dla dobrego człowieka jest to reakcja naturalna i nie kosztuje.
- Dla zagubionego, lub któremu wpojono złe wzorce, ale on czuje podskórnie, że to nie pasuje do niego – on powalczy ze sobą i to zmieni.
- Dla kogoś kto ma wypaczoną psychikę, a przez to moralność, ponieważ broni przemocy jak psychopata: do niego nie dotrze inny argument niż argument siły i kary, on musi się bać, by się zmienić. Do niego nie działa odnoszenie się ani do rozumu (bo to go nie obchodzi), ani do empatii/emocji (bo tego nie wykształcił).
To pokazuje, że powinno karać się surowo każdego kto znęca się nad słabszymi, a mężczyznami tym bardziej, którzy są ważniejsi społecznie w utrzymywaniu go. Kary powinny następować już od czasów szkolnych gdzie szkolne „łobuzy” mają wolność, albo uważa się, że są jedynie w 50% odpowiedzialni za przemoc, a drugie 50% zrzuca się na ofiarę. Ofiara powinna być chroniona, powinna uzyskać pomoc, by wyjść z tego stanu i by jej samoocena nie szurała o podłogę. W niejednej takiej sytuacji uczestniczyłem, niejedną taką osobę broniłem, gdzie sam przypłaciłem to zdrowotnie, albo drugim konfliktem, ponieważ takie osoby nie miały pomocy ze strony nauczycieli, ani dyrektorstwa, ani pedagogów. Ot, radźcie sobie, a jak nie to im to wisi.
Przemoc rodzi przemoc. Rozumiemy ofiary, ale nie usprawiedliwiamy, jeśli zechcą być sprawcami
Oczywiście występowanie z pozycji siły, agresora, przemocy (czyli aktywnie) już nie zasługuje na współczucie. Można zrozumieć gdzieś głęboko skąd się to mogło wziąć, ale to nie jest już występowanie z pozycji słabości, a już na pewno nie kwestionowania odpowiedzialności za taki występek. Słabość jest zwykle bierna – tkwi w człowieku, on ją ma jako cechę, stan, lub położenie w którym się znajduje. Agresja może mieć przyczynę w słabości jako reakcja na przemoc wcześniejszą (nawet lata temu), ale jest zniżeniem się do poziomu jednostek, które wywołały krzywdę. Jest ona dobra tylko w obronie własnej i to powinien być jedyny cel uczenia agresji – jako możliwą umiejętność do wykorzystania obronnie.
Wspierające mężów żony były jedynym ukojeniem dla mężczyzn w surowym dla nich świecie
Kiedyś dużą pomocą dla mężczyzn w trudach i słabościach były żony, ponieważ żony przygotowywano kulturowo, by wspierały mężów. Nie mówię, że każdy zamierzchły wzorzec był idealny, ale w tym aspekcie akurat był pożyteczny (patrząc na te wszelkie niezbyt ciekawe dla mężczyzn statystyki). Zamiast opluwać męża, lub się z nim rozwodzić, gdy ten zachorował, miał problemy emocjonalne, czy stracił pracę (jak teraz robi ogrom kobiet) to żona motywowała męża, wspierała, próbowała stworzyć mu taką przestrzeń troską, by mógł wykorzystać swój potencjał, lub wrócił do dawnej formy. Była to sytuacja win-win dla związku, ponieważ mąż korzystał na wsparciu żony, nie był sam, z kolei żona miała męża, który stawał się bardziej produktywny, szczęśliwszy, zdrowszy i przynoszący więcej dobra dla małżeństwa, czy rodziny.
Pamiętajmy, że w przeszłości ogrom kobiet opiekował się nawet uzależnionymi mężczyznami, którzy dobijali się w tych uzależnieniach, nie zawsze zachowywali się idealnie, a one nie chciały, lub nie umiały od nich odejść. Miały wpojone, że rodzina jest najważniejsza i nie można jej rozbijać, nawet gdy jest bardzo źle.
Taki typ „Matki Teresy”. Fajne, wrażliwe dziewczyny związały się z wrażliwymi facetami, ale takimi co poszli w uzależnienie (np. alkohol) by sobie poradzić z emocjami.
A to wszystko dlatego, że świat jest nieprzyjazny dla nich (w tym inni mężczyźni) i nie wiedzieli co mogą ze sobą zrobić. Kobietom na wrażliwość się pozwalało, więc akceptowały siebie bardziej, nie musiały się nienawidzić za to. To daje pewną wolność, większą chęć do życia, większą chęć do nawiązywania relacji – udawać nie trzeba, można być sobą.
Empatia i wsparcie leczą, wznoszą społeczeństwo do góry. Agresja i samolubność zabija
Jeśli posiada się empatię to rozumie się cierpienie ludzi, w tym właśnie mężczyzn. Empatię ma się wbudowaną (tą emocjonalną, gdy czujesz się tak samo źle jak osoba która przy tobie cierpi). Empatię buduje też wiedza, bo rozumie się dzięki niej cierpienia „na logikę” – ale nie można być na wiedzę opornym. Opory wynikają niestety często z zaprogramowanej wcześniej pogardy właśnie czy to do grupy społecznej, czy jednostki, gdzie może to robić polityka, ideologie, pseudonauka i inne mity społeczne. W takim stanie żaden fakt nie dotrze do tej osoby, ponieważ będzie chciała zracjonalizować swój opór każdym możliwym sposobem. Każdy argument uzna za dobry, by w tym tkwić, nawet jeśli nie ma nic wspólnego z prawdą.
Reasumując. Człowiek, który został zniszczony psychicznie (ewentualnie też fizycznie, choć z tego drugiego może być łatwiej się wykaraskać) zazwyczaj co najwyżej wegetuje. Żyje, ale nie pełnią swoich talentów i możliwości. Żyje, ale unikając życia. Żyje, ale cierpiąc nierzadko codziennie. Nie jest to miła sytuacja, co pokazuje, że agresja jest zbyteczna i powinno się napiętnować każdego kto jest wrogi dla mężczyzn okazujących słabości.
Brak tolerancji dla męskich emocji (w tym wrażliwości) prowadzi do samobójstw, uzależnień (np. alkoholizm, destrukcja własna) i agresji reaktywnej (w rewanżu), czyli po prostu do przemocy. Wsparcie, pomoc, zrozumienie, empatia, uwaga, obecność, lub ŻYCZLIWE, a nie agresywne lub prześmiewczo-pouczające rady – prowadzą do uzdrowienia i wzmocnienia tego mężczyzny.
Społeczeństwo musi się obudzić, bo póki co panuje zmowa milczenia na temat problemów mężczyzn, są wykpiwane, przeinaczane, albo mężczyźni są obwiniani o te problemy jednostronnie. Niestety przez takie podejście każdy kto ma syna musi wiedzieć, że potrzebuje on więcej troski, by przetrwać w zdrowiu, ponieważ presja jest większa, a wsparcie i zrozumienie mniejsze.
Trochę z tym konserwatyzmem czuję się wywołany do tablicy i trochę mi nieswojo, jakoś tam mnie ten tekst dotyka, bo z jednej strony czuję się również wrażliwy, nie pasuję do macho, ale jednocześnie uważam, że pewna szorstkość w kontaktach mężczyzny z mężczyzną pasuje do męskiego etosu, nieswojo bym się czuł gdyby np. współpracownik spoufalał się ze mną za mocno, komplementował mnie, był emocjonalnie ciepły i miły w stosunku do mnie itd. a takie właśnie zachowanie widzę w młodym pokoleniu, które pracuje ze mną. Z drugiej strony, wrażliwość to broń obusieczna. Łatwo mówić np. o samobójstwach [w poprzednim tekście, nie chcę komentować obydwu] mężczyzn, o braku wsparcia, ale nie do końca, bo uważam że pewien psychiczny pancerz, świadomość tego że ostatecznie jest się i tak zdanym wyłącznie na siebie dla higieny powinno się z tyłu głowy mieć. To, że ktoś się np. zabija bo kobieta go zostawia, to jedno, ale samobójstwa wrażliwego chłopca czy mniej meskiego mezczyzny łatwiej będzie zwalić całą winę na „agresywny feminizm i zle kobiety, a nie na to, że stabilność psychiczna ofiary była na poziomie domku z kart. Kobiet to oczywiscie rowniez dotyczy, nawet czesciej cechuja sie one slabsza psychika. Uwazam, ze w kontaktach powinna obowiazywac zasada ograniczonego zaufania, pewna szorstkosc, nieufnosc jest niezbedna i wcale nie jest to oznaka bycia gburem czy mrukiem a po prostu strategią przetrwania.
Wszyscy się czujemy nieswojo bo jesteśmy nieprzyzwyczajeni, a nawet nie wierzymy, że mężczyzna może nam pomóc i być OKEJ. Ba. Mężczyzna rzadko kiedy dostaje komplementy od obu płci, a jak od drugiego mężczyzny, że go doceni, czy pochwali, a nie opier***oli (jak w januszexie) no to wiesz.
I to jest niezbyt normalne, a już na pewno nie produktywne społecznie. Ale to zależy od wychowania. Bo ja też się zmieniłem. Inaczej byłem wychowany, inaczej postępuje teraz. Po swojemu. Wiem co jest lepszą drogą i na bazie doświadczeń i zdobywania wiedzy psychologicznej (zajebista wartość). Ale jeszcze lepszą wartość uznaję dobre relacje z ludźmi. Nic innego mi tak nie pomogło jak właśnie to, jak dobrzy ludzie i eliminowanie toksycznych z otoczenia samodzielnie. I też to byli dobrzy mężczyźni z którym można być jak brat z bratem, a nie rywalem który cię podkopie tylko jak doznasz porażki. Widząc ile pozytywnych skutków to przynosi nie pozostaje mi nic innego, niż to promować.
A pancerz? To już rola rodziców, by budowali samoocenę, zaufanie i wiarę dziecka w siebie niezależnie od płci.
Reszta to problemy emocjonalne w których trzeba sobie pomóc, ale też trzeba edukować społeczeństwo o nich, by nie niszczyło dodatkowo takich ludzi, którzy już wystarczająco cierpią.
To jest miecz obosieczny. Dla człowieka, który ma zbudowaną psychę, bo jednak BYŁ ZDANY na dobrych rodziców jest ok (do tego np. nie ma depresji, jest stabilny emocjonalnie). Potem on prędzej poradzi sam, bo został już zbudowany wcześniej i ma możliwości. Mało kto docenia rolę biologii (urodzenia się z daną psychiką) + wychowania/środowiska.
Gdy ktoś nie miał tego od dzieciństwa, do tego ma problemy emocjonalne, albo i do tego fizyczne, a ktoś mu mówi, że i tak jest sam (albo ma tylko wrogów, którzy go oplują) to może to być szkodliwe. Społeczeństwo to grupy, a nie jednostki. Tak samo związki, tak samo rodziny. Więc kult jednostki nie do końca jest słuszny.
Ludziom trzeba dawać możliwości do bycia silniejszymi, a nie podkładać im nogi gdy biegną, ale i trzeba mieć świadomość, że tacy ludzie się znajdą na ich drodze. I trzeba wiedzieć jak z nimi walczyć. To jest cały czas przekaz odpowiedniej wiedzy, postaw i emocji.
A właśnie nie do końca. Mężczyźni też mają słabą psychikę, tylko inaczej to okazują, albo nie ukazują – np. agresją, dominacją ze strachu jak niedźwiedź który jest duży, a popełnia atak z lęku, albo izolacją(wycofaniem). Wtedy można mieć wrażenie, że mężczyzna nie ma emocji, a po prostu tłumi je tak długo, że zabiera mu to życie.
Choleryków jest sporo, melancholików też. To są osobowości słabe psychicznie, niestabilne.
Gdyby mężczyźni byli silni psychicznie to by nie było samobójstw, uzależnień, przemocy, bo byliby stabilni, szczęśliwi i wyluzowani. Podobnie zbadano, że zdrowie fizycznie cierpi na tłumieniu emocji, tworzeniu nieprzebijalnego pancerza – stąd np. dużo więcej udarów po stronie mężczyzn i przedwczesnej śmierci w stosunku do kobiet.
Po prostu mężczyźni prędzej wypierają, że te emocje istnieją i jakakolwiek słabość, mimo, że istnieje. To kwestia właśnie trochę biologii, trochę wychowania.
Jak mamy mówić o proporcjach to mężczyźni są częściej odporni na krótkie emocje (stąd rzadziej zobaczysz zapłakanego mężczyznę bo coś tam usłyszał), a kobiety na długotrwałe (stąd rzadziej się zabijają i mają skrajne zachowania).
samobójstwa wrażliwego chłopca czy mniej meskiego mezczyzny łatwiej będzie zwalić całą winę na „agresywny feminizm i zle kobiety, a nie na to, że stabilność psychiczna ofiary była na poziomie domku z kart
Równie dobrze można to zwalić na agresywnych mężczyzn i agresywny konserwatyzm. Zawsze jest sporo przyczyn czemu się ktoś zabija, a nie jedna i klapy na oczy.
Victim blamingu nie mam zamiaru tu uprawiać i szukać zawsze winy w ofierze cierpienia. Nie jest to dobra droga, nikomu to nie pomaga oprócz sprawcom cierpień, bo się czują niesamowicie silni i lepsi od ofiar. To ich nakręca, by ofiary dalej źle traktować, a siebie wybielać. Negatywne reakcje powinny być głównie wobec sprawców i wobec osób toksycznych.
No i ok, choć to i tak wynika z lęku.
Ale nie mylmy ograniczonego zaufania co jest postawą bierną od aktywnej agresji wobec drugiego mężczyzny. Nie mając pełnego zaufania nie jesteś bezpośrednio szkodliwy, w tym tkwi różnica.
Moim zdaniem różnica w zachowaniu wynika głównie z tego, że młodsi są bardziej autentyczni, mniej się kontrolują a bardziej kierują nimi emocje. Nawiązywanie relacji leży w ludzkiej naturze i chociaż oczywiście może wystąpić sytuacja, że ktoś do kogoś nie pasuje i dogadać się nijak nie można, to jednak zazwyczaj ze wspólnie spędzonym czasem powstaje relacja, ludzie zaczynają się lubić – i młodzi, często zupełnie nieświadomie, pokazują to. Starsi starają się wszelkie oznaki lubienia drugiego człowieka blokować.
Moim zdaniem, powinniśmy brać tu przykład z młodzieży, a nasze relacje międzyludzkie będą lepsze. I nie ma co się bronić przed tworzeniem pozazawodowej relacji w pracy. Oczywiście, idziemy tam pracować, ale po co wkładać DODATKOWY WYSIŁEK w to, aby przypadkiem kogoś za bardzo nie polubić i nie zostać lubianym za bardzo? To jest utrudnianie sobie życia, nie przynoszące niczego dobrego.
Nie jest prawdą, że jesteśmy zdani tylko na siebie. Żyjąc w cywilizacji jesteśmy zdani na tysiące osób i to osób nam zupełnie obcych, bez których cywilizacja przestałaby działać. Trzeba przestać sobie wmawiać tę ściemę o byciu niezależnym, przestać stosować wobec całego otoczenia postawę obronną, przestać postrzegać wszystkich jako potencjalne zagrożenie. Zamiast tego, dobrać sobie z tego otoczenia jakieś najbardziej pasujące osoby i zaufać, że one też chcą naszego dobra, tak jak my chcemy dobra ich. I spróbować stać się tak otwartym jak młodzież.
Całe życie oczekiwania w napięciu na atak, którego z dużym prawdopodobieństwem nie będzie? I jednocześnie postawa, że nikt nie jest sprzymierzeńcem, a ja jeden obronię się przed całym światem? Jest to nieracjonalne, pogarsza jakość życia i – prawdopodobnie – pogarsza także stan zdrowia. Trzeba się czasem wyluzować.
Luka empatii była, jest i będzie. Nasza zdolność myślenia dała nam przewagę ewolucyjną nad pozostałą częścią przyrody. Pływamy po morzach, latamy po niebie, zbudowaliśmy cywilizację to imponujące osiągnięcie jeśli uwzględnić fakt, że naszemu gatunkowi zajęło to tylko 400tys lat i gwałtownie przyspieszyło wciągu ostatnich 20 tys. Nasze mózgi za tym nie nadążają. Kora mózgowa to tylko nalot na całym zwierzęcym mózgu. I ja siedzę cały tydzień rozważając idee piękna, dobra, prawdy i miłości. A wtedy pojawia się typ z problemem dokładnie takim samym jak miesiąc temu, 2 miesiące temu i kurwa jak pół roku temu. Patrzę na niego i widzę, że ma napisane na czole „przyjeb mi”. Tak myślę, że dla wielu osób jestem taką samą postacią. Nie chodzi o to, że chcą mnie skrzywdzić, nie chcą po prostu tracić energii na daremno, izolują się w sposób jaki potrafią. Porzucają pocharatańca, żeby nie narażać plemienia. My dalej jesteśmy prymitywnymi łowcami, kierowanymi biologicznym imperatywem przeżyć, najeść się i rozmnażać.
Ja pomagam kumplom. Wyciągam ich za uszy. Wiem, że każdy z nich może być zgnojony przez życie. Wiem bo to przeżyłem. Czasem nie są gotowi na wiedzę by od razu podążyć swoją drogą.
Każdy ma swoje tempo i swoje problemy. Cierpliwość tu pomaga.
Pamiętam te codzienne manto, obelgi i dokuczanie które dostawałem od „kolegów” ze szkoły. Małomówny i cherlawy chłopaczek (nawet w wieku 20 lat ważyłem 40 kg) to łakomy kąsek dla cwaniaczków chcących podbudować swoje ego i wizerunek w oczach dziewczyn. Jednak nie dam sobie ręki uciąć, aby im to mocno imponowało. Od dziewczyn dostawałem raczej troskę, rozmowę i ciepło. Chętnie siadały ze mną w jednej ławce te dziewczyny, które lubiły się uczyć, a ja byłem prymusem, ale może to dlatego, że to roczniki 80-te, które w dorosłość wchodziły na początku Polski w UE i przed takim ogólnodostępnym internetem i może nie były tak zdemoralizowane. W każdym razie, tak jak mówisz, reakcje nauczycieli były raczej pobieżne i kończyły się na „dajcie mu spokój”. Swoich oprawców miałem od czasów przedszkola, aż do ukończenia szkoły średniej. Dzisiaj widuję od czasu do czasu tych ludzi. Nie wyglądają na „wygrywów”. Piwko nastacji paliw, papieroski, po rozwodach, jeden po wyroku z tego co wiem, ale za co siedział? Jednak mi się udało wyjść tak sądzę z bycia zniszczonym psychicznie i dziś jestem dosyć stabilny psychicznie. Może nie odniosłem spektakularnego sukcesu, ale kładę to na karb tego, że zamiast od razu z buta iść w dorosłość, to musiałem poświęcić lata, aby podźwignąć się z dna umysłowego w które wepchnęło mnie społeczeństwo. To prawda, że współczucia dla takich mężczyzn nie ma, nie było i pewnie długo nie będzie. Wszystkie problemiki kobiet nawet razem wzięte to pikuś w porównaniu do luki empati wobec mężczyzn.
Piekło mężczyzn też istnieje.
>Jednak nie dam sobie ręki uciąć, aby im to mocno imponowało
Imponuje, i to bardzo. Na podstawowym pierwotnym poziomie tylko to im imponuje.
To społeczeństwo nie potrzebuje „słabych” mężczyzn, potrzebuje agresywnych, nabitych testosteronem samców alfa otoczonych haremami napalonych samiczek.
A skoro czegoś nie potrzebuje to to niszczy, proste. Widać to najbardziej w pogardzie, jaką samiczki mają wobec wszystkich, którzy nie są alfami.
To społeczeństwo nie potrzebuje „słabych” mężczyzn, potrzebuje agresywnych, nabitych testosteronem samców alfa otoczonych haremami napalonych samiczek.
W jakichś teoriach z kosmosu owszem. W normalnym społeczeństwie nie ma z tym problemu, tak jak nie ma ze słabymi kobietami. Jeden pomoże jej, ona jemu itd. I jest fajnie.
jaką samiczki mają wobec wszystkich, którzy nie są alfami.
Polecam nie spotykać się z samiczkami. Ja nie jestem samcem alfa i miałem wiele kobiet. Ale najwyraźniej nie spotykałem się z prymitywnymi karynami z remiz, choć i to czasem się „udało”. Żałuję. Poza tym powtórzę, słabość i siła są zmienne. Największy siłacz może stracić to wszystko w 5 sekund, a słaby wsparty może być silniejszy. Więc społeczeństwo tępiące, zamiast wspierające jest głupie.
To historia większości z nas, z tym, że różnie ludzie sobie z tym radzą i rozgrywają.
Każdemu się wydaje, że to on miał najtrudniejsze dzieciństwo, najokruteniejszych dręczycieli, był najmocniej dręczony, każda dziewczyna myśli o sobie że to ona właśnie była brzydkim kaczątkiem itd. Nawet bogate dzieciaki nie myślą tak o sobie, że są bananowe, bo przecież zawsze jest ktoś bogatszy. Nawet osoby na szczycie hierachi społecznej myślą że „przegrywają” bo przecież ktoś kiedyś im odmówił czegoś. Dlatego myślę że to złudzenie, a lata szkolne nie aż tak nie decydują, chociaż siedzą w nas bardzo mocno. Pamiętam jeden artykuł na onecie, o szescdziesieciolatku, ktory po 50 latach zabil swojego oprawce, bo 50 lat temu dreczyl go w szkole. Pomyslalem sobie, ze ten czlowiek przeciez sam sie unieszczesliwial, skoro siedzialo to w nim tyle lat i tego nie puscil. Trzymanie w sobie zemsty wyniszcza wcale nie mniej.
Myślę, że najbliższe prawdy jest stwierdzenie, że to co rozpamiętujesz po latach dla kogoś innego było totalnie obojętne. Nawet jak się „ośmieszyłeś” i myślisz że to koniec świata to za moment albo i tak traciłeś kontakt z tymi ludźmi, albo ktoś inny coś głupiego zrobił i uwaga z twojej porażki była przenoszona, a na dłuższą skalę tak naprawdę nikogo to nie obchodzi.
Ja też przeżyłem szok, jak poszedłem na moment do stricte „kobiecej” klasy gdzie było dwóch facetów na 30 ludzi. Niby wszystkie opiekuńcze, zawsze cię wysłuchają, cała uwaga skupiona na mnie a byłem brzydki. Zero chamstwa czy darcia mordy na lekcjach, porządek, zero smrodu, ale jednak jakbym miał wybierać, to wybrałbym mieszane towarzystwo, mimo iż faceci równolatkowie ewidentnie nade mną dominowali w wiellu kategoriach.