Tradwife? Większość to fałszywe manipulantki i aktorki
Zadziwia mnie teoretyzowanie tradwife (czyli dzisiejszych pseudotradycyjnych żon) na temat tego, że niewolnictwo to jest praca zawodowa, a siedzenie w domu to jest wolność. Ja nigdy bym nie zamienił pracy zawodowej na podległość wobec kogoś w domu. Nie mając żadnych środków do własnej dyspozycji. Często nie mając żadnej władzy. Nie mając prawdopodobnie zapewnionej przyszłości. Nie mogąc odejść w razie toksyny z drugiej strony (np. przez zdradę, alkohol, zaniedbywanie, czy przemoc). Często nie mogąc decydować. Nie mogąc przecież być na równi, bo kto ma kasę, ten ma władzę i w tradycjonalizmie działa HIERARCHIA. Hierarchia to nie jest równość, ok? Jest dysproporcja w każdym obszarze, nawet w obszarze szacunku, możliwości i uznania.
W pracy też nie siedzi się 24 godziny na dobę, można ją też zmienić, czasem i można pozwać pracodawcę w razie mobbingu. Jakie to niewolnictwo? Bo pracodawca każe ci zrobić rzecz na którą się zgodziłeś przy umowie i zgodziłeś się na daną wypłatę?
A w takich pseudotradycyjnych związkach nie ma możliwości rozwodu. Często partner wybierany jest przez rodziców. Kiedyś swatanie było na porządkiem dziennym. I musi wam być dobrze. Musicie grać, że wam dobrze, bo wyjścia nie ma. Nawet jak po latach związek istnieje tylko na papierze, bo nie gadacie ze sobą, nie trawicie się po latach, to i tak musicie być razem, bo „tradycja”, „bo co ludzie w otoczeniu powiedzą”. Gryziecie się, ale odgrywacie teatrzyk przed społeczeństwem, że u was jest miłość.
Oczywiście dzisiejsze pseudotradycjonalistki mają większe możliwości, niż panie sprzed lat. Ba, mogą przecież rozwieść się i mogą zagarnąć znacznie więcej zasobów męża po rozwodzie, niż panie pracujące zawodowo! Mogą również poudawać chwilę tradycję dla uwiedzenia naiwnego głupka (czy tylko tak się ubierać), a potem i tak skorzystać z postępowego, równościowego, feministycznego przywileju rozwodu. Czy będą miały z tym problem? Wcale. Zracjonalizują sobie wszystko winą męża.
Przypominam sobie teraz czasy dziecięce. I to, że jesteś podległy rodzicowi, to nie jest takie fajne. Ma to swoje plusy, ale i wiele minusów. Tradwife chciałyby by to mężczyzna nimi się opiekował, tak jak rodzice dzieckiem. Czyli one w tradycji są wychowywane jako wieczne, dorosłe dzieci, a mąż to ma być ich ojciec. Niby jak kobiety mają wejść na wyższy poziom, jak mają się rozwijać, jeśli będzie się im wmawiać, że tymi dziećmi są i tylko tyle potrafią?
Mi się to nie podobało, gdy nie miałem wystarczającej wolności. Brak pieniędzy również mnie denerwował, bo nie możesz mieć swoich zachcianek. Siedzenie w domu odmóżdża. Często nie możesz mieć znajomych, nie możesz mieć pasji na zewnątrz, nie możesz się edukować (bzdury o książkach fundowanych przez męża są zabawne). Tradwife szczycą się, że one urodzą dziecko i dlatego są niesamowite. Problem w tym, że nie mając innej edukacji, ich poziom zaczyna być reprezentowany przez rozmowy typu „guci guci dzidziusiu” zdrabniając słówka. Dodatkowo jedyne co umieją to obsługiwać pralkę. No dobrze, okej, jeszcze męża seksualnie. Tak jak opłacane prostytutki. Ciekawe tylko czy na pewno są tak uległe seksualnie, że robią wszystko dla męża, co i kiedy mąż sobie zachce seksualnie, czy może jednak mają swoje wymagania, zrób tak, musisz tyle, zrób wtedy i wtedy, bo ona musi mieć humor?
Bzdury do potęgi. Kto się na to nabiera?
To są w większości FAŁSZYWE tradwife, które z męża zrobiły niewolnika. Nie one nimi są, ale mąż. I on jest im uległy. On płaci za wszystko, one czegoś sobie życzą i on to robi, on płaci, on decyduje jak one chcą. One mają prawa, one robią to co chcą, tylko nie muszą pracować zawodowo. Więc nie dość, że to mąż ma harować zawodowo, to jeszcze w domu ma spełniać warunki kobiety. I nie może narzekać, bo to słabość.
Przecież tak działa kobietocentryzm nie tylko w związku, ale i ten który widzimy politycznie, czy kulturowo, gdzie mężczyźni praktycznie się nie liczą, jak się nie spisują, to niech giną, a to kobietom trzeba pomagać, trzeba im współczuć i podnosić je do góry.
Śmieszy mnie to, jak te kobiety kłamią, że mąż o którym mówią jest alfa, jest twardzielem (a nie jakimś lewakiem sojbojem), gdy promują takie związki grając konserwatywne. Nie jest. Zamieniły manipulacją własną podległość (bo to jest częstym argumentem tradsów, że wyłącznie kobieta ma być ULEGŁA i SPOLEGLIWA), na to by taki był mąż. MĄŻ taki jest. Samiec beta, któremu tylko wmawia się manipulacjami, że jest alfa, bo zarabia i kobieta może mieć przyjemne życie DZIĘKI NIEMU.
On musi za to czuć się przyjemnie, bo adoruje kobietę na zasadzie samca beta: „szczęśliwa żona, szczęśliwy żywot”. Czy on się liczy? Kompletnie nie. Dostanie od niej tylko ochłap, a przecież „natura każe kobiecie gardzić słabym” (to ich standardowa teza). Więc albo udajesz twardego, albo wiecznie jesteś na szczycie i tych słabości nie masz (czyli nie jesteś człowiekiem), bo jak nie, to ona cię kopnie i będzie mówić, że się tobą brzydzi. To ma być wartość wyższa i głębsze uczucia? Nie. Narcyzm. Płytkość. Egocentryzm.
Fałszu nie toleruję. Albo masz męża niewolnika, który nad tobą skacze i tylko udajesz uległą, albo jesteś dziecko w ciele dorosłej. Na tym polega „trad” tak jeżdżący po równości i partnerstwie. Ani po jednej, ani drugiej stronie nie jest to zdrowy wzorzec.
Nie zapominajmy jeszcze o bierności tradycyjnych kobiet, „bo taka jest kobieca natura” (jak one twierdzą, więc wiele nie muszą wnosić), a do tego o materializmie i przedmiotowym traktowaniu innych, w tym męża. Mąż ma przynosić korzyści, ma być sponsorem, ona jest wyrachowana, ona bez inicjatywy, ona jest wymagająca, ona steruje związkiem, tylko udaje „bidulkę”, ona ma prawo być słaba i nieśmiała, nią trzeba się opiekować. Ona czuje się wtedy kobieca.
Kompletnie niesłusznie. I ona niby wychowa dobrze dziecko? Przecież tradwife robią z siebie najlepsze żony i matki. Ale gdzie one mają cechy dobrej matki, jak one nawet nie mają empatii i słabościami gardzą, a z siebie robią centrum rodziny? Nie da się ani dziecku zapewnić dobrego rozwoju emocjonalnego mając takie cechy, ani nie da się pomóc mężowi, gdy on upadnie, czy będzie chory.
Te kobiety promują strasznie szkodliwy trend, że do związków mają przychodzić na gotowe, zamiast tego, by razem sobie pomagać pokonując trudy. Promują to, że one są ważniejsze od mężczyzny, a do tego promują to, że będą tylko z mężczyzną, gdy jest dobrze. To jest totalne zaprzeczenie zasady na dobre i na złe. Złe nie może być dla mężczyzny, bo on ma być alfa.
I potem ludzie się dziwią, że z takim rozumieniem kobiecości mężczyźni popadają w mizoginię. Też dzięki takim tradycjonalistkom z prawicy, a nie tylko dzięki złym feministkom, jak pięknie mówi się w tej bańce politycznej. Gdzie fanatyzm zaślepia.
Szkoda tylko tego kołka w głowie tradycjonalistów, którzy nie umieją zrozumieć co tutaj mówię i popierają to dalej. Ba, nawet tym pseudotradycyjnym kobietom pozwalają na korzystanie z feministycznych przywilejów i dalej wszystko im się zgadza, że to nadal jest tradycjonalizm. Ale w sumie co się dziwić? Tyle lat wytresowani w jednym wzorcu, tyle lat propagandy.
Teraz mają kobietę i muszą płacić i ulegać, by mieć jej pseudomiłość. Wytresowani przez kobietę, by tak mówili, wytresowani przez mężczyzn w otoczeniu, którzy potakują temu i wytresowani przez polityków.
Co kto lubi. Miłość byłaby wtedy, gdyby nie musieli tego robić i płacić, czy stawiać kobiety wyżej, niż siebie. Bo miłość jest wolna od tego co materialne, od proszenia się o nią na przeróżne sposoby. I to jeszcze na dodatek tylko mężczyzna jakby prosi, bo on ma czynić, działać, zdobywać. Kobieta jest sobie egoistycznie bierna. Ale kto o tym uczy? Prawie nikt. Pozostają nerwy. Najlepiej wobec tego, kto mówi prawdę.
Politycy dodatkowo wzmacniają idealizację tradycjonalizmu czułymi historyjkami jak to „kiedyś to było” (niby tak niesamowicie). To też kłamstwa, jak te memy w których pokazuje się pięknie ubranych ludzi (mężczyzn w garniakach, a kobiety w sukienkach w kwiatki, które przyrządzają posiłki), a na drugim biegunie pokazuje się kobietę z tatuażami, a mężczyznę w sukience. I oni zestawiają te dwie rzeczy, jakby tak wyglądał świat kiedyś i dziś. Kto ma choć minimum 80 IQ nie ma prawa tego brać na poważnie, bo to tylko wycinek rzeczywistości, a nie jego reprezentacja. Zresztą każdy ma prawo do wolności wyboru swojego stylu życia czy ubioru, póki nie krzywdzi innych, więc nawet jak tacy ludzie są, mają do tego prawo. Wbrew zamordystom, którzy robią z siebie wolnościowców.
Dlatego właśnie wolę związki „równościowe”, partnerskie, a polityków, którzy robią to samo o czym mówią, zamiast być sprzecznymi. Ludzie popierający sprzeczność u polityków pokazują, że sami są ich pełni. Trudno o zaufanie do kogoś takiego. To tyle.
Zapraszam do czytania o tym, czym jest toksyczna kobiecość i dlaczego akurat terminy toksyczności wywodzą się właśnie z tradycjonalizmu.
I zachęcam do wsparcia mojej działalności.