Kobiety zarabiające są ok, ale rzadko umieją się dzielić z mężczyznami
Spis treści
Na pewno pozytywną grupą kobiet są kobiety zarabiające. Z danych GUS z 2018 roku 68% kobiet było aktywnych zawodowo. To jest dziś podstawa, by kobieta pracowała, bo większość mężczyzn nie jest w stanie utrzymywać kobiet, czy rodzin i nie jest to ich wina. Takie uroki wprowadzenia obu płci na rynek pracy. Jeśli ktoś ma z tym problem to pretensje do feministek. Do feministek też mogą mieć pretensje panie, które wymagają, by facet był „zaradniejszy” i zarabiał więcej od samej kobiety. Przymusowe zrównywanie płac obu płci bez względu na wyniki/wydajność/umiejętności/doświadczenie/kompetencje powoduje to, że sporo kobiet będzie musiało zacząć tolerować mężczyzn którzy nie dominują nad nimi finansowo.
Kobieta zarabia trochę więcej, niż mężczyzna? Według niej on to pasożyt stosujący przemoc ekonomiczną. Mężczyzna zarabia dużo więcej, niż kobieta? Ona to nie pasożyt, a on ma się z nią dzielić, bo jak nie to stosuje przemoc ekonomiczną… szkoda gadać, co?
Mężczyźni nie powinni utrzymywać kobiet w dzisiejszych czasach, bo nie mają z tego tytułu żadnych przywilejów (nic gwarantowanego w zamian od kobiety, którą utrzymują w pocie czoła – zwykle w pracy, która wiele od nich wymaga, lub gdy biorą nadgodziny/pracują na dwa etaty). Muszą jednak oni wierzyć kobiecie na słowo, że zawsze będzie dla nich dobra, wierna, że nie zmieni zdania co do utrzymywania (nie uzna tego za „zło” spowodowane przez mężczyznę), nie rozwiedzie się wnosząc o alimentację na siebie z tytułu pogorszenia jakości życia (co tego mężczyznę zrujnuje), czy też nie opowie w sądzie, że mąż ją „więził” w domu nie pozwalając się kształcić, edukować i pracować.
Dziś oskarżyć mężczyznę jest prosto, a jeszcze prościej kobieta może zrobić z siebie ofiarę złego, podstępnego, wykorzystującego ją mężczyzny. Spreparować materiały przeciw niemu, czy go sprowokować, a potem to nagrać w chwili, gdy już nie wytrzymuje np. oskarżeń, obrażania, insynuacji i przeinaczeń – tym bardziej. Stalowe nerwy to klucz, a może po prostu urodzenie się psychopatą, który emocji nie odczuwa…
Ale jest szkopuł. Pracujące kobiety zwiększają swoje wymagania wobec mężczyzn w stosunku do niepracujących, co wynika z samej hipergamii (jest to odpowiednik tak samo prymitywnej, acz krytykowanej poligamii). Nie jest to jednak podejście prozwiązkowe, nie buduje zdrowych więzi społecznych. Buduje owszem, lepszy, ten powierzchowny, materialny byt kobiet, jeśli znajdą naiwnego mężczyznę, ale to tyle…
Niestety mimo „ewolucji” problemy finansowe mężczyzny są jedną z najczęstszych przyczyn rozstań, ale też konfliktów na linii kobieta-mężczyzna w związku.
Tak naprawdę dobrymi kobietami zatem będą nie tylko kobiety pracujące, ale jeszcze na tyle dojrzałe, by swoje prymitywne odruchy odrzucić w kąt i nie oceniać mężczyzny pod kątem zapewniania finansów, czy też wręcz górowania finansowo/zasobami nad kobietą. I mężczyźni powinni wymagać takich postaw od kobiet, zamiast zasłaniać się dumą, że oni sami zarobią i sami wszystko zrobią, bo przez takie postawy kobiety się nie rozwijają, a i często ci mężczyźni sami sobie szkodzą w dłuższej perspektywie swoich związków. To jest jedno.
Drugie to oczywiście umiejętność dzielenia się u kobiet tym co wypracują z mężczyznami – a szczególnie tymi, którzy sami posiadają mniej od nich, mają niższy status społeczny i powiedzmy mają gorszej jakości życie od danej kobiety (niech będzie – problemy). Mężczyźni od wieków dzielili się zasobami z kobietami, pomagali im, czy tzw. „podnosili je do góry”, czy opiekowali się nimi. Czas, by kobiety doganiały mężczyzn i w tym aspekcie, bo stoją na ogół daleko w tyle. Jedno, że będzie to zachowanie empatyczne, drugie, że wartościowe, trzecie, że będą mogły pomóc mężczyźnie stać się ideałem, którego pragną. Nic nie buduje tak dobrego związku jak wzajemne zaangażowanie, które jest uwidocznione w poświęceniu, czynach, a nie tylko słowach. Bardziej się docenia to co trudno nam przychodzi. A jednak związki rozpadają się dziś bardzo łatwo, bo tego poświęcenia nie ma, bo nie ma wspólnego pokonywania trudów, by dojść do wymarzonych celów.
Nie ma co czekać już na kobiece wymagania w stylu „bo mężczyzna nie może być skąpy, ma być hojny, nie może być niedojrzałym egoistą”. Teraz czas na panie, by wykształciły te cechy, których same wymagają od mężczyzn. Czas na prawdziwą równość.
Nie będzie już często słyszanego przez mężczyzn od kobiet: „co Twoje to nasze, a co moje to moje”.
Bo najzdrowszym jest zawsze wymagać tyle ile się oferuje, ale jak ma się więcej to oferować swoją bezinteresowność, pomoc, wsparcie – przecież bez tego nie ma prawdziwej miłości, a przecież tyle kobiet o niej marzy – ale czy chce takową dać? Jeśli tak, to komu? Temu co tego nie potrzebuje? Temu który i tak jest w równie dobrej, lub lepszej sytuacji? Fikcja. To byłaby pusta miłość i puste słowa. Oczywiście same kobiety często chętnie powtarzają mężczyznom „dzielcie się z nami, gdy macie więcej”, ale tak jak napisałem wyżej, czas na kobiety, by były równie wartościowe co ich wymarzeni mężczyźni.
Czasem to kwestia decyzji, niczego więcej.
Bo gdy wymaga się więcej to się nazywa roszczeniowość. Toksyczna sprawa. Niestety bardzo popularna u sporej rzeszy dzisiejszych kobiet. Tak jak żądają przywilejów, specjalnego traktowania, tak samo wymagają od mężczyzn, którzy mają być partnerami więcej, niż od siebie.
Ale dojrzewanie to trudny, mozolny i długi proces. Tak jak rozwój osobisty. Nikt nie powiedział, że wszystko ma przyjść na tacy, że wszystko ma być proste jak zaparzenie wody na herbatę. Takie myślenie mają tylko przegrańcy. Jak nie dzisiejsi to jutrzejsi. Bo takie myślenie i tak się na nich zemści w jakiś sposób. W czasie, którego nie będą się spodziewać.
I ich związek też na tym ucierpi. Jedynym rozwiązaniem dla takiej pary, by nie zwariować (a głównie dla takich kobiet) będzie udoskonalenie funkcji samooszukiwania się i wmawiania, że jak jest źle, to jest dobrze i niczego nie dało się zrobić lepiej. I będą w tym tkwić.
Do następnego!